31 grudnia 2010

Podsumowań czas


No i kolejny rok dobiega dziś końca. Nawet się nie spostrzegłam a tu już jutro będziemy mieli 2011 rok. Czas mija mi teraz okropnie szybko, o wiele szybciej niż jeszcze np. 2 lata temu. Mam  nadzieję, że nie będzie tak przez całe życie, bo przecież się załamę xD No ale nie o tym dziś chciałam. 31 grudnia jest dniem, w którym chyba wszyscy zadają sobie pytanie: "jaki był ten rok?",  ten dzień skłania nas do refleksji na ten temat. Ja również zadałam sobie to pytanie i pragnę na nie tutaj odpowiedzieć.
A więc jaki był ten rok? Ani nie najlepszy, ani nie najgorszy. Były i dobre chwile, i złe, i bardzo dobre, i bardzo złe. Jak zawsze rozpoczęłam go w gronie najbliższych na jakiejś miejskiej zabawie, próbując zrobić zdjęcia fajerwerków moim kochanym kompaktem, który robił jedno zdjęcie 5 minut, więc zanim cokolwiek zrobiłam już było po pokazie. Potem jak co roku  wyjazd do Zakopanego i po raz kolejny pewnego rodzaju smutek, że znów musimy jeździć na nartach na najłagodniejszym stoku, co zaniżało nasze wysokie ambicje xD. Następne kilka miesięcy to przede wszystkim szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła. Wiąże się z nią to bardzo złe wspomnienie, kiedy było naprawdę źle i wolę sobie tego nie przypominać. Potem wakacje, czyli najlepsze, co może być. Pamiętam, jak pisałam tutaj notkę 2 dni przed zakończeniem roku i tak ogromnie się cieszyłam na te wakacje, a teraz już koniec roku. No i nie mam racji, że czas okropnie szybko leci? Wakacji też nie zaliczę do najgorszych, ani do najlepszych. Jak zawsze było kilka świetnych wyjazdów, słodkie lenistwo i nicnierobienie, wylegiwanie się do 12 w łóżku i wiele wiele innych świetnych rzeczy. No a potem znów szkoła, więcej nauki, ale i zażeganie tego okropnego wspomnienia z pierwszych miesięcy roku. Październik rozpoczał się bardzo dobrą decyzją, która podjęłam. W sumie podjęłam ją już bardzo dawno, ale nie mogłam jej zrealizować. A teraz nadarzyła się taka okazja i z radością z niej skorzystałam. Tak więc od 3 miesięcy sobie tańczę i jestem z tego bardzo zadowolona. Listopad to znów intensywna nauka no i grudzień. Również bardzo dobrze się rozpoczął - naszym świetnym występem. No i tak sobie ten rok minął. Zobaczymy, co nam przyniesie ten nadchodzący. Mam nadzieję, że będzie lepszy od obecnego (a kto nie ma takiej nadziei?). W związku z tym życzę wszystkim (i sobie także) dużooo miłości (xD), bo bez niej ani rusz, dużo zdrowia, bo nie kupimy go za żadne pieniądze, więcej czasu, żeby nie biegł tak szybko, spełnienia marzeń, bo to bardzo ważne, samych słonecznych, uśmiechniętych dni, dużo pięknych chwil w nowym roku i wszystkiego, co sobie tylko zamarzycie :)
No to widzimy się w nowym roku :)

28 grudnia 2010

Drzewo genealogiczne


Nawet nie przypuszczałam, że robienie drzewa genealogicznego daje taką radość. No i nie przypuszczałam też, że mam tak liczną rodzinę. Szkoda tylko, że większej jej połowy w ogóle nie znam. Ale to nic. Może kiedyś się poznamy. A tymczasem wracam do wpisywania kolejnych członków mojej rodziny, która liczy już ponad 200 osób... :)

Chciałabym móc zanurzyć głowę w strumieniu twojej świadomości...


27 grudnia 2010

Święta, święta i po świętach

Święta, święta i po świętach. Było tak jak co roku, czyli bez rewelacji. Jakoś nigdy specjalnie nie odczuwam tej magii świąt. Jeszcze kilka lat temu może odczuwałam, ale teraz nie. Może gdybym miała większą rodzinę, która spotykałaby się przy stole wigilijnym, śpiewalibyśmy kolędy itd. to święta wyglądałyby inaczej. Ale teraz "rozkazałam" rodzicom, że w przyszłym roku robimy Wigilię w naszym domu i kupujemy również żywą choinkę. Mam nadzieję, że wypali... :)

24 grudnia 2010

22 grudnia 2010

Choinka

Dziś po raz pierwszy stwierdziłam, że ubieranie choinki nie sprawia mi tak dużej radości jak dawniej. Czekałam wtedy na ten moment od początku grudnia, zawsze była taka radość, gdy nadchodził dzień jej ubierania. A dziś? A dziś nic. Czy to znak, że się starzeję? Jeśli tak to niedobrze, bardzo niedobrze. Nie chcę tego...

Dance


Jestem cholernie zadowolona z wczorajszego występu. Nie wiem w ogóle, po co się denerwowałam. I to nic, że może nie byliśmy najlepsi, że nie było połowy osób, przez co to nie wyglądało tak fajnie, jak na próbach, to nic, że się wyczekaliśmy za wszystkie czasy ale ta atmosfera, to nasze zgranie - było świetnie. Rzeczywiście -taniec łączy ludzi. To wszystko jest w ogóle nie do opisania...
Już czekam na następny występ i mam nadzieję, że kiedyś będziemy naprawdę zajebiście tańczyć. Baardzo bym chciała... ;)

11 grudnia 2010

Soczewkowo i występowo


Nie sądziłam, że zakładanie soczewek jest takie trudne. Znaczy, moje oczy są trudne do okiełznania, więc i zakładanie jest trudne. Mam nadzieję, że jutro nie spędzę pół godziny na zakładaniu jednej soczewki... xD

Boję się jutra. Zżera mnie trema, zresztą jak zawsze xD. Ale jakoś dam radę, nie? Muszę.

3 grudnia 2010

Zima


Lubię zimę. Te cudowne płatki śniegu sypiące ciągle przez ostatnie dni, wszechobecność białego koloru, mróz szczypiący w nos, ten klimat zbliżających się świąt... Zima kojarzy mi się właśnie ze świętami, a opróćz tego jeszcze z górami i zimowym szaleństwem na nartach. To też uwielbiam od jakiś 3 lat i z niecierpliwością czekam na styczniowy wyjazd w górskie strony.
W zimie nie lubię tylko tego mnóstwa warstw ciuchów na sobie, godzinnego ubierania się i śnieżnych bitw pod szkołą, z których nikt niestety jeszcze nie wyrósł xD.
Jeszcze niedawno myślałam sobie, że fajnie byłoby mieszkać gdzieś, gdzie ciągle jest lato, ale teraz nie jestem już tego taka pewna. Nie potrafiłabym chyba zrezygnować z tych magicznych świąt, z wpatrywania się w padający śnieg z nosem przylepionym do szyby, z górskich wyjazdów i oglądania tych cudownych widoków. No po prostu nie potrafiłabym.
A tymczasem męczę się z katarem i duszę kaszlem, ale jest całkiem ok. Za tydzień pokaz, a ja mam nadzieję, że go odwołają (jak większość rzeczy w tym tygodniu). Poza tym mam dużo książek do czytania i filmów do oglądania, a czasu brak.
Co poza tym? Lubię jajka i lubię się śmiać, hahaha xD

Snow is fallin, all around me... ;D 

16 listopada 2010

14 listopada 2010

Rutynowo

Strasznie się zapuściłam w prowadzeniu mego bloga, więc trzeba by to zmienić. Niestety jak zwykle nie mam o czym napisać. Długi weekend zleciał niesamowicie szybko, a szkoda, wielka szkoda. Za bardzo nie odpoczęłam, a następne dni wolne dopiero za miesiąc...

Dzisiejsza słoneczna i ciepła niedziela dodała mi trochę energii. Fajnie, że zima jeszcze nie nadchodzi, ale z drugiej strony już bym chciała, żeby przyszła. Nie, nie dlatego, że jest zimno itd., bo nienawidzę zimna, ale chciałabym już pojeździć na nartach, pojechać w góry. No i nie mogę się już doczekać świąt, prezentów, tej całej bieganiny, świątecznej magii i Sylwestra oczywiście ;D. Lubię to. Chyba większość z nas to lubi :) A poza tym ferie też by już się przydały, no nie? :)

Co poza tym? Dużo nauki, którą się za bardzo nie przejmuję. Znaczy przejmuję się tylko tymi przedmiotami, które lubię. A w sumie jest ich niewiele xD Uwielbiam rozumowanie mojej mamy: według niej nie pójdę na studia i zostanę sprzątaczką, bo dostałam dwóję z wosu, co zdrzyło mi się pierwszy raz od 3 lat xxD Fajną mam mamę, no nie? xD

No a oprócz tego to codziennie odpływam w muzyczny i taneczny świat. Boję się piątkowego popołudnia i nie wiem jak je przeżyję xD Wymyśli mi ktoś solóweczkę? Bo ja nie mogę stworzyć jakiejś sensownej całości, choć pojedyncze kroki już mam. Nie wiem co to będzie xD

A muzycznie - muszę przesłuchać nowego Blunta. Ach, no i muszę jeszcze po raz kolejny obejrzeć płytę z wesela, bo jest świetna xxD

Także wszystkie moje dni upływają pod znakiem nauki, muzyki, tańca, spania, jedzenia, oglądania, siedzenia na kompie i pisania. Codzienna nudna rutyna. Chciałabym coś w swoim życiu zmienić, chciałabym, żeby się coś działo, ale jak narazie się na to nie zanosi. Ech...


Don't you Shiver?

1 listopada 2010

Wspomnienia...

Dzień Wszystkich Świętych powoli dobiega końca. Na cmentarzu byłam wczoraj, więc dzisiaj siedziałam w domu. Chciałam iść wieczorem na cmentarz, żeby zobaczyć jak pięknie jest rozświetlony, ale oczywiście nie poszłam i znów nie zobaczę tego widoku. No trudno.

Ale dziś nie o tym chciałam.

Od jakiegoś czasu piszę "dziennik wspomnień", w którym jaka sama nazwa wskazuje spisuję wspomnienia z wszystkich moich wyjazdów. Nie chcę o nich nigdy zapomnieć, więc lepiej mieć je wszystkie nie tylko w głowie, ale i na papierze. Przypominanie sobie tych wszystkich zabawnych ( i nie tylko) sytuacji, spisywanie ich, analizowanie wszystkiego po kolei sprawia mi ogromną radość. Znów mogę się znaleźć w tym miejscu, o tej porze i podczas danej sytuacji, przypomnieć sobie jak się wtedy śmiałam, bałam, płakałam, wściekałam. Do tego oglądam też wszystkie zdjęcia, nagrane filmy i śmieję się jeszcze bardziej.

Wspomnienia to coś wspaniałego. Coś na całe życie. Coś, czego nikt nigdy Ci nie odbierze. Coś, co wzbudza w Tobie mnóstwo (najczęściej) pozytywnych emocji. I mimo że wiesz, że to już nigdy nie powróci, to i tak nie jest Ci z tego powodu smutno, bo pamiętasz, jak wtedy było wspaniale.No i wiesz też, że przed Tobą jeszcze mnóstwo równie niesamowitych wspomnień...



Oh lets go back to the start...

29 października 2010

Zasnąć


Coraz bardziej zaczynam się martwić swoją przyszłością związaną ze studiami, pracą itd. Myślałam, że chyba już wiem, co chcę w życiu robić, ale teraz nie jestem już tego taka pewna. Wiem, że mam jeszcze na to trochę czasu, ale mimo to trochę się tym martwię. Dlaczego nie mogę być i humaniską, i umysłem ścisłym? Wtedy miałabym pełno zawodów do wyboru. A tak to co? Praktycznie w tym momencie nie ma dla mnie studiów. Super, no nie?
Chciałabym zasnąć i obudzić się jak już będzie po wszystkim. Przespać wszystkie te trudne decyzje, wybory i sytuacje. Bardzo bardzo bym chciała. Czemu to wszystko jest takie trudne?...

18 października 2010

Czas

Czy też macie takie wrażenie, że czas przelatuje Wam między palcami? Bo ja od jakiegoś roku mam takie wrażenie. I nie jest mi z tym niestety dobrze...

8 października 2010

Muszę, muszę, muszę...

Wizja tego wydarzenia, które być może przeżyję jest nieziemska. Chciałabym, cholernie bym chciała. Jednego i drugiego. Jest taka szansa? Musi być. Przecież zawsze jest jakaś szansa, no nie? Trzeba być optymistą. Ostatnio często powtarzam to mamie. I ja też chyba muszę sobie to powtarzać, choć myślę, że do tej pory byłam i jestem optymistką.

Kurcze no, muszę dać z siebie wszystko i się za to wziąć. Ogólnie za wiele rzeczy muszę się wziąć. Muszę, muszę, muszę, muszę... Dlaczego muszę tak wiele rzeczy?

4 października 2010

ADHD?


Naszła mnie ogromna ochota, żeby coś tutaj skrobnąć, jednakże kompletnie nie mam o czym tu napisać. Że szkoła trwa już ponad miesiąc, bardzo szybko się do niej przywyczaiłam i że czuję, jakby wakacje były tylko jakimś długim snem? Niee, nuda. Że staram się tak organizować czas, że mam czas na porządną naukę (choć nie zawsze) i na porządne lenistwo? Niee, nuda. Że jestem wkurzona, bo nie wychodzi mi jedna figura z układu? Niee, co to kogo obchodzi. Że robi się tak okropnie zimno i że już okropnie tęsknie za wakacjami i nawet za tymi 40-stopniowymi upałami? Niee, każdy na to teraz narzeka. Że wreszcie po miesiącu wzięłam się za porządne pisanie mojej ksiazki? Nieee. Że w szkole jestem całowana po rękach (kompletnie nie wiem za co) i przypominam komuś Velmę z bajki Scooby-Doo? Też nie.
Także jak sami widzicie, nie mam kompletnie żadnej weny ostatnimi czasy,a czasami mam wielką ochotę, żeby napisać tu istny poemat (xD). No nic, może niebawem coś wymyślę.

A tymczasem w moich głośnikach od piątku leci Usher. Nie wiem, co mi się stało, chyba muszę sobie trochę poskakać xD.
Hmm, coraz częściej myślę, że dopadło mnie ADHD. Może niech już ze mną zostanie? :)

1 października 2010

Radość


Dostałam dziś wielkiego kopa. Zaczęłam wierzyć w siebie. W sumie nie było tak, że w ogóle nie wierzyłam, ale ta wiara była bardzo mała. Teraz mogę robić to, co kocham i wiem, że jeśli się postaram to mogę być w tym bardzo dobra. Ta myśl napawa mnie ogromną radością. I już nie mogę się doczekać następnego piątku... :)

Kocham, kocham, kocham to!

20 września 2010

Miłość i nienawiść


Dlaczego tak jest, że ludzie najpierw się kochają, a potem nienawidzą? Najpierw wielka miłość, wielkie plany na przyszłość, potem ślub, dzieci, coraz częstsze kłótnie i rozwód. Ok, może po kilku lub  kilkunastu latach małżeństwa, ludzie są sobą trochę sobą znudzeni, znają się już na wylot, wszystkie wady, przyzwyczajenia; okazuje się, że już nie jest tak sielsko jak na początku, ale czy od razu musi się to kończyć rozwodem? Co innego zdrada albo coś podobnego. Ale na zwykłe "znudzenie" jest mnóstwo sposobów. A poza tym przecież to właśnie tę osobę wybraliśmy na tę jedyną, z którą chcemy spędzić resztę życia (a nie parę lat). Zawsze można wszystko odbudować, ponownie przeżyć wielką miłość. Tylko trzeba chcieć. W sumie mówię tu teraz o małżeństwach, bo młodych ludzi to się raczej nie tyczy. Chciałam napisać notkę właśnie o tym, bo coraz częściej w moim środowisku zdarzają się sytuacje opisane przeze mnie powyżej. Chociaż w sumie, co ja tam mogę wiedzieć. Ani nigdy nie byłam zakochana, ani nic. Ale to są tylko moje przypuszczenia, obserwacje i moje zdanie. Zawsze się zastanawiałam, jak nasi dziadkowie mogą ze sobą trwać w zwiąku ten 40-ty, 50-ty, 60-ty rok. Przecież to tak dużo czasu, że nawet sobie nie wyobrażam. Chociaż patrząc na moich dziadków, to sądzę, że to już nie jest dla nich taka miłość, tylko tak jakby rutyna. Myślą sobie, że już musi tak być, bo po co teraz, w tym wieku brać rozwód? W sumie jest w tym tochę racji, ale chyba jednak wolałabym wziąć ten rozwód niż się męczyć. Ale nie zawsze tak jest. Moi pradziadkowie byli ze sobą ponad 60 lat i do ostatniej chwili się bardzo kochali. Zawsze z szacunkiem się do siebie odnosili, wspierali i w ogóle.
No cóż, raz jest tak, a raz tak. Każda miłość to osobna historia. I tylko od nas zależy, czy skończy się ona happyendem czy wręcz przeciwnie. Ja chciałabym, żeby moja historia od początku do końca była jak najbardziej happy...

Dla Ciebie  mógłbym zrobić wszystko, co zechcesz, powiedz tylko...

13 września 2010

Nienawiść


Szczerze nienawidzę niektórych osób. Dlaczego nie można codziennie przebywać z ludźmi, których się uwielbia, tylko z takimi, których się bardzo nie uwielbia? Niech te 2 lata szybko miną, proszę! 




Chcesz zabić i zniszczyć, zniewolić nienawiść, ja też.

9 września 2010

Klasa, książki i skakanie ze schodów




Coraz częściej łapię się na tym, że myślę ciepło o swojej klasie. Bardzo bym chciała, żeby ta myśl zagościła w mojej głowie już na stałe. Zdecydowanie czuję się w mej klasie trochę lepiej niż w zeszłym roku. Dla mnie nie jesteśmy zbyt zgraną klasą, bo są jak zawsze grupki, ale głównie dziewczyn i mimo że to nie są jakieś grupki ze sobą rywalizujące czy coś, to niezbyt często gadamy, bo wolimy swoje stare, dobre towarzystwo. Cieszę się, że przynajmniej nie ma takiego czegoś, co było w mojej klasie w podstawówce. 
W sumie jest coraz lepiej (niekoniecznie z nauką) i cieszę się z tego. O wiele częściej w szkole śmieję się do rozpuku, dobrze się bawię, wygłupiam. Chyba to, co najgorsze już minęło. I dobrze. Bardzo dobrze...


/Czy czytając (albo wręcz pochłaniając) jedną książkę Grocholi za drugą mogę mówić o uzależnieniu? Nie wiem, aczkolwiek żałuję, że nie napisała z 30 książek tylko raptem 14. No i żałuję też, że moja biblioteka jest tak "wspaniale" wyposażona, że znajduje się tam tylko 6 jej powieści. Będę musiała kombinować, skąd załatwić pozostałe 8. I zapewne pochłonę je tak samo jak te 6. Książki to jednak fajna rzecz ;)


A tak na marginesie to żałuję, że nikt mi się jeszcze nie oświadczył, nie mówił do mnie "kochanie", nie śpiewał ze mną "She's electric", nie chciał się podawać za mojego chłopaka, żebym pojechała z nim na Muse, nie byłam jego kołyską i w ogóle... Inni to mają szczęście... ;) 
/ No chyba, żeby zaliczyć skakanie ze schodów, laurki z Kubusiem Puchatkiem,kolczyki, liściki, butelki, całusy i zabawki z jajka niespodzianki. Haha, to były czasy... xD


Love love me do ;)

2 września 2010

Powrót do szkolnych ławek


Rok szkolny oficjalnie rozpoczęty. Zniosłam to lepiej niż myślałam. Dzisiaj wstałam też bez trudu, jakoś przesiedziałam te 5 godzin lekcyjnych. Już się w sumie przyzwyczaiłam. Chociaż dałabym dużo, żeby jeszcze były wakacje. A właśnie, jeśli już o nich mowa to trzeba by jakoś je podsumować. Trochę na to za późno, ale to nic. Muszę powiedzieć, że nie były one moimi najlepszymi wakacjami, bo bywały lepsze, ale już sam fakt, że mogłam odpocząć był wspaniały. Na następne wakacje muszę sobie zrobić jakiś plan, żeby się nie nudzić. I muszę jechać do tego Londynu! 
W sumie pod koniec czerwca pisałam tu notkę o moich planach, ale ile z tego wypełniłam? Chwila, policzę. Wypełniłam 8 z 20 punktów. Haha, brawa dla mnie. Wiedziałam, że tak będzie. No ale trudno. Teraz te 9 miesięcy (tak, 9, bo przecież odejmując ferie i inne wolne dni to chodzimy do szkoły 9 albo i nawet 8 miesięcy) trzeba się pomęczyć, a potem znów laba. Wytrzymam.

A dziś spotkałyśmy się z najlepszą nauczycielką na świecie, czyli moją byłą wychowawczynią. Z dziewczynami zgodnie stwierdziłyśmy, że brakowało nam rozmów i żartów z nią i że nie znamy lepszej nauczycielki. Ech, chciałabym wrócić z powrotem do podstawówki, do tych wspaniałych chwil, ludzi, miejsc. Po co zrobili to głupie gimnazjum?...

/Coraz bardziej uzależniam się od Myslovitz :)

31 sierpnia 2010

Wszystko co dobre szybko się kończy


No i w ten oto leniuchujący, deszczowy sposób zakończyłam ostatni dzień wakacji. Minął tak samo, jak inne wakacyjne dni, bez żadnych imprez lub tym podobnych rzeczy. W sumie to nadal nie uświadomiłam sobie, że jutro już muszę stanąć za progiem tej durnej szkoły (na szczęście tylko na ok. pół godziny). Ale jestem pozytywnej myśli. Nowy rok, nowa szansa na poprawienie, nie tylko ocen. Mam nadzieję, że te 10 miesięcy miną lepiej niż tamte.
Jeny no, nie wierzę, że to już koniec. Przecież dopiero był 3 lipca i nocowałam u dziewczyn, dopiero był 17 lipca i czekałam z niecierpliwością na wyjazd nad morze, dopiero był 6 sierpnia i wyjeżdżałam do babci. Kurde no, zawsze wszystko, co dobre szybko się kończy. Teraz od nowa zacznie się wstawanie o 7, harówka przez 7 godzin w szkole, potem w domu. Nie wiem, czy mam na to siłę. Gdyby tak jeszcze wakacje mogły trwać jeden miesiąc, to byłoby wspaniale. Niestety nie ma takiej możliwości. No cóż, nie zostaje mi nic innego jak tylko przeżyć ten straszny czas, a w przerwach myśleć, co będę robić w następne wakacje (ostatnia reklama Tesco mi się podoba: w roku szkolnym dzieci myślą o wakacjach, a w wakacje nie myślą o szkole xxD). Damy radę. Musimy.

Pogoda niestety nas nie rozpieszcza, ale mnie w sumie tak bardzo nie przeszkadza. Szkoda mi tylko mojej parasolki, którą dziś popsuł wiatr, no ale to nic. Lubię wpatrywać się w smugę światła lampy z Da grasso, w której widać walące w drogę krople. I w okno przystrojone zastygłymi kroplami. Ogólnie lubię deszcz. Ale to już mówiłam. I mówiłam też, że kocham Kraków, który wczoraj odwiedziłam. No po prostu kocham to miasto i jeśli nie będę tam kiedyś mieszkać to się zabiję. Muszę tam mieszkać i studiować. MUSZĘ.


No i w końcu mnie też dopadła  „Loreinomania”. Słucham ich już któryś raz dziś, słowa znam już na pamięć i czekam na więcej piosenek. Mam nadzieję, że będą tak samo ciekawe jak poprzednie :)

22 sierpnia 2010

Wszystko, co kocham


Kocham fotografię. Kocham noc. Kocham deszcz. Kocham pisać książki. Kocham morze. Kocham czuć mokry, nadmorski piasek pod nogami. Kocham Sopot. Kocham góry. Kocham Zakopane. Kocham rodzinę i przyjaciół. Kocham rowerowe przejażdżki. Kocham wiatr we włosach. Kocham kisiel. Kocham Muse, Coldplay,Myslovitz i mnóstwo innych zespołów. Kocham muzykę. Kocham angielski. Kocham mój domek w S. Kocham długie godziny spędzone na hamaku. Kocham Kraków. Kocham czytać swoje dawne książki i śmiać się z nich do rozpuku. Kocham "Seks w wielkim mieście". Kocham ciepłe, morskie powietrze. Kocham żarcie z Mc'donalda. Kocham podróżować samochodem. Kocham moją byłą klasę. Kocham wszystkie zielone szkoły, na których byłam. Kocham lato. Kocham wakacje. Kocham wartościowych ludzi. Kocham ludzi z poczuciem humoru. Kocham "Bad day". Kocham ciszę. Kocham śmiech Caroline. Kocham wszystkie chwile spędzone z przyjaciółmi. Kocham tańczyć. Kocham wspomnienia. Kocham ser żółty, który mogę wcinać tonami.  Kocham mnóstwo innych rzeczy, które teraz nie przychodzą mi do głowy. Kocham, kocham, kocham...

A ostatnio nucę Myslovitz :) 



20 sierpnia 2010

Z dedykacją dla Niej


Patrzę na kalendarz. Widnieje na nim dzień 20 sierpnia, który jest otoczony zieloną obwódką. Nie, nie jadę na Coke (chociaż tak okropnie bym chciała, bo to może jedyna okazja na zobaczenie Muse). To urodziny jednej z najważniejszych osób w moim życiu. Dzisiejsza notkę chciałabym poświęcić właśnie Jej. 
Znamy się praktycznie od kołyski. Gdyby nie nasi rodzice (a konkretniej ojcowie), zapewne nigdy byśmy się nie spotkały. Zawsze lubiłam do was przyjeżdżać, ale wtedy nie tak bardzo, jak teraz no i nie tak często do siebie jeździłyśmy. Ale jak już wynikło spotkanie, to zawsze było ono świetne. Te nasze różne zabawy, ciotki z Ameryki, wróżby w Andrzejki, występy taneczne i wokalne, urządzanie garderoby w jakiejś szopce (?) i mnóstwo innych. Od jakiś 4 lat spotykamy się często. I przede wszystkim jeździmy razem w góry, lasy i morza. Mnóstwo wspaniałych wspomnień z tych wyjazdów na zawsze pozostanie w mojej pamięci. 
Jesteśmy praktycznie jak siostry. Mimo że dzieli nas jakieś 8 km to i tak prawie codziennie ze sobą rozmawiamy. Mogę Ci powiedzieć wszystko, powierzyć największe sekrety, wyżalić się, pośmiać do łez, wymienić poglądy, dyskutować na poważne tematy. Zawsze jesteś po mojej stronie i wiedz, że ja po Twojej również. Nie raz pomogłaś mi wybrnąć z jakiejś trudnej lub mniej trudnej sytuacji, dawałaś mnóstwo rad. Łączy nas pasja, ulubiona muzyka, niektóre marzenia. Jak sama przyznałaś, beze mnie nie masz fajnych zdjęć, a ja bez Ciebie również. Bardzo Cię podziwiam za to twarde na zewnątrz, a miękkie w środku serce, za Twoją pewność siebie, za mądrość i moje ukochane wykłady, za umiejętność wybrnięcia z każdej sytuacji, za twarde stąpanie po ziemi i za to, że wiesz, czego chcesz. Czasami czuję się przy Tobie jak dzieciak. Naprawdę. Chyba jest to kwestia tego, że jesteś ode mnie dużo dojrzalsza i trochę więcej w życiu przeszłaś. Chciałabym być taka, jak Ty. Wiedz, że naprawdę bardzo Cię podziwiam.
Pamiętaj, że zawsze jestem z Tobą i po Twojej stronie i zawsze możesz mi wszystko powiedzieć i zaufać. Mam nadzieję, że będziemy się znać do starości i nasze dzieci też i wnuki itd. Wiem, że kiedyś przyjdzie ten dzień, że najważniejszą osobą w Twoim życiu stanie się jakiś osobnik płci przeciwnej, potem dzieci i w ogóle będzie to całe dorosłe życie i będziemy miały mniej czasu, żeby porozmawiać i się spotykać, ale i tak zawsze będziesz moją ukochaną przyjaciółko-siostrą. Z całego serca życzę Ci wszystkiego najlepszego w dorosłym życiu, bo na to zasługujesz. I jeśli trafisz na jakiegoś dupka, który Cię zrani, to obiecuję, że nogi z dupy mu powyrywam. No i oczywiście pamiętam też, że dostałam zlecenie na sfotografowanie Twojego ślubu ;D 
Mogłabym tu jeszcze napisać mnóstwo rzeczy, ale po co? Najważniejsze chyba już powiedziałam. I to, co tu napisałam nigdy nie straci ważności, przynajmniej dla mnie. Bardzo Cię kocham moja Siostrzyczko i ogromnie cieszę, że Cię mam... :*

"Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapomniały jak latać."


12 sierpnia 2010

Moja druga największa pasja


Wczoraj wróciłam od babci, ale żałuję, że nie zostałam tam dłużej. W przyszłym roku jadę przynajmniej na 2 tygodnie. Miałam tam tak błogi spokój, nie musiałam nic robić. A teraz znowu tylko jedno i to samo, ciągle tylko darcie i darcie. Ech...
Dostałam tak ogromnego przypływu weny twórczej, że aż się sobie dziwię. Obmyśliłam już mniej więcej temat i przebieg mojej nowej książki i lada moment zabieram się do pisania. Będzie ciekawie ;) Ściągnęłam jakieś programy do pisania, ale jakoś nie mogę się w nich połapać. Ale muszę, bo nie chcę już pisać ręcznie xD Oczywiście mojej starej, dobrej opowieści nie opuszczę i będę ją dalej pisać, bo już się od niej uzależniłam, a poza tym ma być przynajmniej 5 tomów, a ja jestem w 4 ;) 
Czy mówiłam już, że kocham pisać przeróżne książki, opowiadania, wypracowania itp.? Chyba coś wspominałam w opisie swojej osoby. No to mówię jeszcze raz, że to uwielbiam. Wszystko zaczęło się w 2 bądź 3 klasie podstawówki. Wymyśliłam sobie jakąś historyjkę, przelałam to na papier i tak powstało moje pierwsze opowiadanie. Tytuł: Zakochana zakonnica. Nie mogę się przestać z tego śmiać. Co za dziecinne głupoty tam wypisywałam.Ha ha. Łącznie przez 3 lata powstały 33 opowiadania o różnych tematach i okropnie śmiesznej treści. Pamiętam, że wtedy wszystkie dziewczyny z mojej klasy zapisywały się w kolejce do przeczytania mojej "twórczości" i wszystkie po przeczytaniu również zaczynały pisać. O matko, to były czasy, hahaha. Dużo osób czytało moje wypociny, ale rodzicom nigdy nie pozwoliłam przeczytać. Mama i tak oczywiście bez mojego pozwolenia sięgnęła po któreś z moich opowiadań i przeczytała. Akurat było to coś niecenzuralnego, haha. Ile się wtedy nasłuchałam, o czym to ja piszę, haha. No i po opowiadaniach przyszedł czas na pierwszą mini książkę. Przy niej to dopiero było śmiechu. Wiedzieli o niej wszyscy w klasie, nawet czytałam ją chłopakom. Bo w sumie była ona o całej mojej klasie 15 lat później. O spotkaniu po latach itd. Doczekała się nawet drugiego tomu, ale stanęłam na 90-tej stronie i już nic w niej nie napisałam, bo zaczęłam pisać kolejną, którą piszę do dziś. Tak jak mówiłam, to już czwarty tom i zdaje mi się, że każda część jest coraz bardziej dojrzalsza i lepsza. Trwam przy niej już ponad 2 lata. Pierwsze części przeczytało kilkanaście osób, ale wraz z każdym tomem czytalność spadała, aż w końcu teraz mam jedną stałą czytelniczkę i drugą niestałą xD Mimo to, dalej ją piszę, bo jak już wspomniałam to taki mój nałóg. Pisząc ją, mogę się oderwać od rzeczywistości i przenieść w mój wymarzony świat. Przynosi mi to dużo radości i nadziei na lepsze jutro. W końcu jeszcze tylko niecałe 2 lata i wygram 8 milionów w totka, hahaha. Chciałabym, żeby tak było naprawdę...
Wiem, że będę pisać jeszcze długo, długo. Nie będę się tym zajmować zawodowo, ale w przerwach po pracy zasiadałabym do komputera i pisała, pisała, pisała. I jak już wspominałam, chcę wydać książkę. Zapewne będzie o miłości, ale nie jakieś nudne romansidło. Coś z pomysłem, humorem i wyobraźnią. A tej mi nie brakuje ;) Ciekawa jestem, jaka byłaby mina moich znajomych, gdyby w księgarni na półce zobaczyli książkę mojego autorstwa. Haha, właśnie to sobie wyobraziłam. Zapewne kupiliby ją nawet z czystej ciekawości. 
Nie wiem, co przyniesie przyszłość i czy naprawdę wydam jakąś książkę, ale mam taką nadzieję (taa, ja tylko mam nadzieję. Tak samo mam nadzieję, że znajdę bogatego męża, będę mieszkała we wspaniałym domku w Krakowie, miała studio fotograficzne i domki w Sopocie i Zakopanem itd. Taa...). No ale zobaczymy co czas przyniesie... :)


2 sierpnia 2010

Facet i depilacja


Przypomniała mi się dziś pewna rozmowa moich rodziców. Zaczęła ją oczywiście mama, która znana jest ze swych dziwnych pomysłów i dziwnego gadania, z którego czasem nie mogę przestać się śmiać. Otóż "kazała" mojemu tacie iść do kosmetyczki/jakiegoś salonu piękności na depilację i inne różne zabiegi upiększające, a do tego dodała jeszcze, że ostatnio czytała w jakiejś gazecie, że mężczyźni powinni w toalecie siadać na desce. Buchnęłam wtedy śmiechem. Ogromnym śmiechem. Wiem, że mówiła to na żarty, bo jej poczucie humoru jest dość specyficzne (tak jak moje; doszłam do wniosku, że przejęłam to po niej, a ona po swoim ojcu xD), ale trochę się nad tym zastanawiałam.
Facet i depilacja? No bez przesady. Gdyby mój facet się kiedyś ogolił (nie chodzi tu oczywiście o zarost na twarzy) to chyba bym mu coś zrobiła xD. Przecież to się w głowie nie mieści. Wyobrażacie to sobie? Kosmetyczka goląca facetowi nogi woskiem, pachy, klatę, nie powiem jeszcze co. To by musiało naprawdę świetnie wyglądać. Ostatnio w jakiejś gazecie natrafiłam też na artykuł "modny mężczyzna" czy coś w tym stylu. Były porady, co do ubioru, higieny, włosów (na głowie xD) i wzmianki o depilacji też nie mogło zabraknąć. Jak się okazuje, polscy mężczyźni są bardzo zacofani, bo np. w Niemczech depilacja mężczyzn jest tak popularna, jak kobiet. No pozdro. Facet, to facet, a nie jakaś lalusia, która musi być modna, super uczesana, wydepilowana itd. No ok, lubię, jak koleś się fajnie ubiera, ma swój styl, no ale bez przesady. Teraz okazuje się, że mężczyzna musi znać wszystkie najnowsze nowinki modowe, ubierać się w najlepszych sklepach itd. No ludzie, BEZ PRZESADY. A, zapomniałam jeszcze o botoksie i tych innych operacjach plastycznych. 
Ok, fajnie, jak mężczyzna jest zadbany, fajnie ubrany, ale co za dużo to niezdrowo. Przecież to kobiety są, jak to się mówi, do spodobania, a nie faceci. To kobiety mają przy nich błyszczeć, a nie na odwrót. Mnie osobiście wystarczy, jeśli chłopak jest fajnie ubrany i ma trochę dłuższą czuprynkę :) I nie chodzi mi o to, żeby miał bluzkę z nike, buty z adidasa, a majtki i skarpetki z pumy, tylko, żeby był ubrany stylowo i miał gust. Ale to jest oczywiście tylko wygląd. Czasami zdarza się, że chłopak, który ma na sobie okropne ciuchy, jest zaniedbany itd. jest naprawdę wspaniałym człowiekiem o wspaniałym charakterze. A o ubranie itd. będzie mogła już zadbać żona/narzeczona ;)
Także nie oceniajmy nikogo po wyglądzie i nie dajmy się zwariować. W sumie to Wy, chłopaki nie dajcie się zwariować. Bo mężczyzna ma być przecież męski, odważny, ma opiekować się i chronić swoją kobietę itd., a nie być jakimś lalusiem :)

To były takie moje małe spostrzeżenia na ten temat. Dręczył mnie od jakiegoś czasu, więc cieszę się, że znalazłam czas, żeby tu o tym napisać :)


/Edit. 
Ależ ja wcale nie twierdzę, że mężczyzna ma być zaniedbany, brudny, nieuczesany itd. Chciałam po prostu napisać, że depilacja facetów i nadmierne ich dbanie o wygląd jest przesadą. Dajmy np. takiego Krzysia Ibisza (jak ja go nie lubię...), który na siłę chce być piękny i młody, robiąc sobie mnóstwo operacji plastycznych, ubierając się, jak nastolatek i nie wiem co on tam jeszcze robi. To jest żałosne. Kiedy mężczyzna jest zadbany, schludny, fajnie ubrany itd. to wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ale tak, jak powiedziałam: co za dużo, to niezdrowo :)

1 sierpnia 2010

Co to będzie, co to będzie?


Pierwszy miesiąc wakacji za nami. Co udało mi się fajnego zrobić przez lipiec? W sumie to nic. Żadnej cudownej sesji (no może oprócz tej w zbożu), żadnego cudownego wyjazdu i spotkań. Cały miesiąc tylko leniuchowałam i się nudziłam. Ten zapewne będzie taki sam. No cóż, taki urok moich wakacji. W sumie to wystarczy mi samo to, że nie muszę się uczyć i wstawać o 7. Jeszcze tylko króciutki sierpień, które zleci tak samo szybko jak lipiec. A potem tylko szara, smutna rzeczywistość w murach mojej głupiej szkoły. Ech...

Zastanawiam się ostatnio, jak będzie wyglądać moje życie za jakieś kilka lat. Może nie jak będzie wyglądać życie, tylko jaka ja będę. Obym zmieniła się na lepsze. Tylko że ja tych zmian w ogóle nie widzę. Po innych osobach tak, po sobie nie. To wszystko jest takie dziwne, pogmatwane. W ogóle całe życie jest dziwne. Ja ze swojego nie jestem zadowolona, zmieniłabym je w całości. Niestety się oczywiście nie da. Czy kiedyś będę naprawdę szczęśliwa? Bo od jakiegoś roku to uczucie jest dla mnie obce. Bardzo obce...


28 lipca 2010

Moje małe miłości i marzenia


Kocham noc. Ciemną, ciepłą, letnią noc z mnóstwem gwiazd, które mrugają do mnie z ciemnego nieba. Noc to taka magiczna pora. Wszystko zatrzymuje się wtedy na te kilka/kilkanaście godzin, wszędzie cicho, pusto, żadnej żywej duszy na dworze, czasami bardzo oświetlonymi ulicami miasta przemknie kilka samochodów...
Leżę na plaży. Zimny piasek przyprawia mnie o dreszcze, szum morza jest ucztą dla moich uszu, morska bryza rozwiewa mi włosy, gdzieniegdzie słychać jeszcze skrzek mew. Jestem tylko ja z moimi myślami, wpatruję się w ciemne niebo, z którego mrugają do mnie gwiazdy. 
Taki obrazek siedzi mi ciągle w głowie. Od kiedy tylko przyjechałam nad morze i po przyjeździe nadal mnie on męczy. To jedno z tych moich mniejszych marzeń, które spełni się może za jakieś 8 lat...
W ogóle kocham morze. Góry oczywiście też i w sumie nie odpowiem na pytanie, co bardziej, bo obydwa miejsca kocham tak samo. Chciałabym mieszkać w Zakopanem, Sopocie i Krakowie, niestety nie jest to możliwe xD. Ale chciałabym mieć jakieś małe domki w Sopocie i Zakopanem, a w Krakowie tylko bym pracowała. Najlepiej jakby były one w jakimś małym lesie, z dala od centrum, z widokiem na morze i góry. Siadałabym sobie wtedy na małym tarasie z kubkiem kiślu oczywiście, wdychała morskie/górskie powietrze, podziwiała piękne widoki, słuchała ukochanej muzyki i pisała książkę. Ech, marzenia... W sumie trochę w to wierzę, bo przecież nikt nie wie, co mi się przydarzy w przyszłości. Może jakimś cudem stanę się bogata, wygram w totka (w 2012, haha) i chociaż jeden domek sobie postawię. Zawsze warto wierzyć, że marzenia się spełnią, no nie? :)

Kurde no, nie mogę się od niej odciąć :)

27 lipca 2010

Nadmorsko


No dobra, koniec lenistwa. Obiecałam, że zdam relację z podróży no to trzeba to zrobić. 
Tak więc wyjazd całkiem udany, ale nie najlepszy. Najlepsza była chyba Ustka. Owszem, mogło być bardzo miło, gdyby nie pewne 4 osoby, od których gadania rzygać mi się chciało. Oni zawsze wszystko muszą popsuć ;/...
Dobra, lecimy dalej. Pogoda dopisała, opalenizna jaka taka jest. Żałuję tylko, że nie mogliśmy się jeszcze w piątek wykąpać, no ale trudno. Ale i tak najbardziej żałuję, że nie pojechaliśmy do mojego ukochanego Sopotu, bo oczywiście trzeba było jechać na Westerplatte ;/ Ostatecznie ok.2 godziny spędziliśmy biegając od przystanku do przystanku i na tym się to skończyło. Ze zdjęć nie jestem za bardzo zadowolona, bo po pierwsze mam o wiele za małą ogniskową, po drugie wszystkie zdjęcia, które zrobiłam do panoramy są beznadziejne i żadnej się nie da skleić (znaczy da, ale wychodzi wielkie gówno). Jedyne fajne są te, na których skaczemy przy zachodzie słońca. No i co jeszcze poza tym? Codziennie musiałam przechodzić jakieś 5 km, kupiłam sobie świetne kolczyki, zjadłam kilka gofrów, mnóstwo lodów, ryby, płynęłam statkiem, siedziałam do ciemnej nocy na plaży, obejrzałam kilka zachodów słońca oraz zmagania ludzi na deskach windsurfing'owych, poszłam na plażę, kiedy padał deszcz i byłam calutka mokra, uczestniczyłam w lekcji pływania mojego brata, nagrałam 25 minut filmu (to mój rekord), widziałam zmutowane ślimaki oraz burzę z mnóstwem piorunów. Wszystkie chwile spędzone w gronie K, S, M, O były wspaniałe, zresztą jak zawsze. Śmiechu tez było co nie miara, szczególnie przy mojej zamaszystej piosence xD. No i to by chyba było na tyle. Chciałam dodać jakiś zachodzik, ale niestety nie mam zdjęć na laptopie, więc dodam w następnej notce :)
Tak więc teraz pozostał tylko wyjazd do babci i moje wyjazdy dobiegną końca. Ach, no i zapomniałam dodać, że wczorajszy Edzio-seans był beznadziejny (dlaczego nikt nie wzdychał na jego widok? :( ). Przynajmniej jak dla mnie. Czekam na ostatnią część, bo tam się przynajmniej coś dzieje, a tu same romanse... xD

Uwielbiam  piosenkę :)


24 lipca 2010

Powrót do szarej rzeczywistości


Wróciłam. Niestety. Chciałabym tam zostać jeszcze przynajmniej tydzień. Albo najlepiej na zawsze. Wyjechać z tej durnej wiochy i zamieszkać na wybrzeżu. Nie muszę mieć mieszkania, mogę mieszkać nawet w namiocie na plaży. Byleby jak najdalej od tych ludzi i od tego miejsca...

Na opisywanie wyjazdu nie mam dziś siły.

 Jest mi okropnie ciężko...

15 lipca 2010

Wyjazdowo


No i nareszcie już jutro opuszczam tą zapyziałą wiochę i wyruszam na podbój wybrzeża. Tylko na to czekałam. Ubrania już spakowane, wrzucę tylko jeszcze jakieś rzeczy do podręcznej torby i jedziemy. Uwielbiam te nasze wyjazdy. Zarówno w góry, jak i nad morze. Tyle wspaniałych rzeczy się wtedy dzieje. Nie wiem, co bym robiła nad tym morzem bez Was. Jak dobrze, że jednak jedziecie... :)
Więcej o pobycie będzie po przyjeździe, a teraz chciałam tylko dodać, że jeśli nie zrobię pełnej foto- i filmo- relacji to się zabiję xD Z tą pierwszą nie będzie problemów, gorzej  z tą drugą. Jestem jednak dobrej myśli... :)

Moja uczta muzyczna nadal trwa. Jestem już w połowie Edyty :) Z doorsów jak na razie wpadł mi w ucho Kryptonit i Ticket to heaven, z repertuaru Blunta Give me some love i Goodbye my lover i oczywiście niezmiennie jestem zakochana w Opowieści i Ostatnim.

Tak więc teraz żegnam się już z Państwem na calutki tydzień i życzę sobie miłego wypoczynku xD Do zobaczenia :) 

14 lipca 2010

"Od muzyki piękniejsza jest tylko cisza"

Po dużych trudach, spowodowanych moimi "wspaniałymi" płytami, udało mi się nareszcie zgrać moje ukochane, jak i te, których nie znam, kawałki. Moja muzyczna uczta trwa, jest bosko. Przede mną jeszcze jakieś 150 piosenek, kilka godzin odprężających dźwięków. Kocham to. Kocham muzykę. Nigdy nie przywiązywałam do niej tak dużej wagi jak teraz. Jeszcze jakieś 2 lata temu wystarczyły mi nudne pioseneczki puszczane w Rmf maxxx, teraz nie mogę ich słuchać. Nie wiem czemu, ale nie kręcą mnie te wszystkie Britney Spears'y, Katy Perry, Lady Gagi itp. Owszem, czasami zdarzają się jakieś pop'owe piosenki, które wpadną mi w ucho i podśpiewuje je sobie, ale to tylko dlatego, że często w moim domu rozbrzmiewa radio zet, w którym puszczają takie kawałki xD O, ostatnio np. California Gurls (a czy piosenkę Sahkiry-Waka waka, oficjalny hymn tegorocznego mundialu, można zaliczyć do popu? Czy może do "afrykańskich dźwięków"? xD). Ale taką moją najnowszą, i mam nadzieję bardzo długą, miłością jest rock. W sumie to zostałam nim w pewien sposób "zarażona" przez mą kochaną Fotografkę i bardzo Jej za to dziękuję :).

Na początku był nickelback i happysad, potem zagłębiłam się w twórczość Muse i zakochałam się w nich. Pierwsze ich piosenki, których wysłuchałam to były te najbardziej znane, m.in "supermasive black hole". Do dziś i tak największą miłością darzę "time is running out" Po prostu ubóstwiam ten kawałek.

Po wysłuchaniu całej dyskografii Muse, przyszedł czas na 30 second to mars, potem Edyta Bartosiewicz, 3 doors down, The Beatles (chociaż do tej pory nie wiem, czy to zespół rockowy, czy pop'owy, ale chyba rockowy xD), Coldplay, Florence, Myslovitz (<3), Hey, Lorein oczywiście i dużo innych.. Oprócz takiego typowego rocka/rocka alternatywnego uwielbiam też Blunta. I nim też zostałam "zarażona" przez Sylwię. I Muse'm też, i 3 doors down. No kurczę, nic na to nie poradzę, że mamy podobne gusty ;D. Zresztą nie tylko w kwestii muzyki... :)

Teraz nie mogłabym przeżyć jednego dnia bez przesłuchania chociaż jednego z moich ukochanych kawałków. Codziennie "wyszukuję" też jakiś zespół, którego twórczość chcę poznać.

Muzyka to naprawdę coś wspaniałego. Wyraża uczucia człowieka, jego temperament, charakter. Wzrusza, bawi, dostarcza głębokich przeżyć, uspokaja,odpręża. Jest z nami wszędzie:w domu, na spacerze, w autobusie,w samochodzie, podczas pięknych chwil. Niektóre piosenki przypominają nam jakieś ważne osoby, wydarzenia, które zapamiętamy na całe życie. Ja też mam kilka takich utworów. Kiedy ich słucham, w mojej głowie pojawiają się piękne wspomnienia, zabawne oraz smutne chwile. I tak, np. moją ukochaną, nieistniejącą już klasę przypomina mi nickelback (do dziś pamiętam, ile łez wylałam, słuchając jej), wspomniena z najwspanialszego wyjazdu nad morze również z moją klasą odżywają przy Shakin'ie Dudi'm (jak wspaniale się przy tej piosence wygłupia xD), pewną szkolną dyskotekę przypomina mi Piasek, przy The all american recjects wspominam pewne wydarzenie, którego nie chcę zdradzić. Długo by wymieniać; jest tego mnóstwo.

Muzyki po prostu nie da się nie kochać. Nawet gdybyśmy nie chcieli jej słuchać, to również się nie da, bo na każdym kroku ją słyszymy. Zresztą, raczej nie ma takiej osoby, która by jej nie lubiła. Każdy ma jakiś swój ulubiony kawałek. Nasi rodzice zasłuchani w piosenkach z czasów swojej młodości, dziadkowie podśpiewują jakieś starodawne walczyki, brat puszcza na cały regulator swoje techno albo hip-hop. Każde pokolenie, każda indywidualna jednostka osobowa preferuje inny rodzaj muzyki. Pamiętajmy tylko o tym, żeby nie narzucać nikomu swojej muzyki, jak również nie krytykować piosenek, których słuchają inni, a Tobie się one nie podobają. Każdy ma prawo do własnego gatunku muzyki. Czy nie żyjemy w wolnym kraju? No właśnie :)

A teraz pozwólcie, że będę dalej rozkoszować się swoją muzyczną ucztą... :)


Muzyka nie istnieje po to by jej słuchać, lecz po to, by ją przeżywać."

12 lipca 2010

Czar komedii romantycznych


Dlaczego w prawdziwym życiu nie może być tak, jak w komedii romantycznej? Przyjeżdżasz z małej wioski do wielkiego miasta, potem zostajesz jakąś modelką/aktorką/bizneswoman itd., zakochuje się w tobie jakiś super przystojniak i po kilku przeciwnościach losu w końcu jesteście razem i mamy happyend. Super, nie? Prawie w każdej komedii romantycznej tak jest. Osoby, które je oglądają marzą sobie potem, że fajnie by było, gdyby było tak, jak w tym filmie (ale masło maślane xD). Ja jestem właśnie w gronie tych ludzi. Po objerzeniu tego gatunku filmowego moja zbyt bujna wyobraźnia zaczyna działać. Tak było również przedwczoraj. Postanowiłam więc, że chyba muszę zaprzestać ich oglądania. Owszem, nawet je lubię, ale chyba bardziej te starsze, bo były śmieszniejsze i ciekawsze. A te nowsze są dziwne i sprawiają, że za dużo marzę, więc trzeba z tym skończyć :)

Dziś będzie bez refleksji, bo nie mam za bardzo czasu. Przygotowuję się powolutku do wyjazdu. A poza tym "cierpię" z powodu gorąca. Wczorajszy dzień był piękny pod tym względem, bo siedziałam tylko w wodzie, a dziś? A dziś w dusznym domu. No fajnie, że jest super pogoda, ale może niech Szanowne Słoneczko nie przesadza? Na swoim termometrze zanotowałam 48 stopni w słońcu, więc może czas przystopować? ;)
A, no i muszę jeszcze dodać, że zamierzam wykupić jakiś całodzienny (a najlepiej by było całotygodniowy) karnet do SPA. Po dzisiejszej (pierwszej zresztą) wizycie u kosmetyczki właśnie to sobie zamarzyłam. Dziś był taki mały przedsmak (choć trochę bolesny i "czerwononosy"). Może uda mi się zrealizować to "marzenie"? 



Odświeżam stare, ulubione piosenki. Dziś nickelback :)



8 lipca 2010

Ocalić Ziemię


Ekologia. Na pewno słyszeliście i widzieliście mnóstwo rzeczy związanych z nią. Jest to dzisiaj jeden z najczęściej omawianych tematów w wielu miejscach. Wszelkie media, gazety itd. trąbią o tym, żeby żyć ekologicznie, w zgodzie z naturą. Większość ludzi kupując  sobie jedną ekologiczną torbę myśli, że już zrobili wszystko, co mogli, ocalili choć trochę naszą planetę i już niby żyją ekologicznie. Trochę jest w tym prawdy, ale czy to jest wszystko, co mogą dla niej zrobić?
Gdzieś w kosmosie znajduje się malutka, zielono-niebieska, kręcąca się kulka zamieszkana przez istoty żywe. To nasz dom. Nie możemy sobie wybrać innego, bo tylko w tym obecnym mamy warunki do życia. Jest tutaj przepięknie. Wspaniałe zielone lasy, łąki z mnóstwem kolorowych kwiatów, błękitne niebo nad nami, oceany, morza, góry, ciekawe zwierzęta. Oprócz tego większość mieszkańców tego miejsca ma wszystko, co najbardziej do życia potrzebne - wodę, prąd, ciepło, gaz, pożywienie, inne rzeczy materialne. Wszystko ładnie, pięknie, ale wygląda na to, że ten nasz wspaniały dom zaczyna się psuć. Jeśli zepsuje się w nim wszystko, zepsujemy się i My. Po prostu znikniemy z tego świata.
Przeraża Was taka wizja? Może przerażać, ale to szczera prawda. I jeśli nie chcemy, żeby miała ona miejsce, chcemy, aby jeszcze nasze dzieci, wnuki, prawnuki, praprawnuki mogły się cieszyć pięknem naszej planety, to musimy się zmobilizować i zacząć działać. 
Ludzie niszczą Ziemię odkąd odkryli ogień i wystrzelili w powietrze pierwszy kłąb dwutlenku węgla. Ale to nic. Nasza planeta posiada jakąś tajemną moc autoregeneracji, sama się odnawia i oczyszcza. Do czasu. Od kilku wieków ludzkość zaczęła się coraz szybciej rozwijać. Różnorodne wynalazki, urządzenia w postaci np. samochodów, elektrowni, plastikowych opakowań itp. zaczęły po troszku niszczyć Ziemię. To nie wszystko. Trzeba do tego doliczyć katastrofy. Czarnobyl, II wojna światowa z dymem krematoriów i wybuchem bomby atomowej nad Hiroszimą i Nagasaki, wycieki ropy naftowej itd. Katastrofy zdarzają się raz na jakiś czas, a Ziemia jest niszczona codziennie: zarówno przez zwykłych ludzi wykonujących pewne czynności w swoich domach, jak i przez m.in. miliardy kominów i rur wydechowych wysyłających trucizny do atmosfery. Pojawia się też efekt cieplarniany: rośnie temperatura wokół Ziemi i dramatycznie zmienia się klimat. Topnieją lodowce, nawiedzają nas coraz większe upały, pojawia się coraz więcej tornad, trzęsień ziemi... 
Każdy z nas codziennie w jakiś sposób przyczynia się do rujnowania naszej planety. Odkręcony kran, z którego wypływa ciągle woda podczas mycia zębów, kąpiele w wannie pełnej wody, pakowanie zakupów do foliówek, zostawianie zapalonego światła, gdy z niego nie korzystamy, ciągle świecąca się lampka w monitorze komputera, telewizorze, która pobiera dużo energii, wyrzucanie plastikowych śmieci gdzie popadnie. Długo by wymieniać, ale tak właśnie jest. 
Świat zaczyna się tym coraz bardziej  interesować, próbuje coś robić. Zakładanych jest mnóstwo organizacji i stowarzyszeń ekologicznych, organizowane są różnorodne akcje z tym związane. I dobrze. Ale my też możemy pomóc. Pomyślisz: "oj tam, jak ja nie będę żyć ekologicznie nic się nie stanie, wystarczy, że inni to zrobią". No tak, tylko że tak pomyśli połowa ludności na świecie. I co wtedy? Nikt nie będzie próbował ocalić Ziemi. A gdyby tak wszyscy pomyśleli o tym, żeby zacząć coś robić w tym kierunku? To byłby chyba cud i ogromna szansa, żeby uratować naszą planetę. Wystarczą drobnostki: segregacja śmieci, noszenie zakupów w torbach z materiału, zakręcanie kranu podczas mycia zębów, gaszenie światła, gdy nie jest używane, prysznic zamiast kąpieli, gaszenie lampek w telewizorze i komputerze, niewyrzucanie jedzenia. Fajnie także by było, gdyby nie polować na zagrożone gatunki zwierząt, nie zabijać ich, zmniejszyć wycinanie drzew (bo przecież to nasze zielone płuca), zacząć wykorzystywać energię słoneczną, produkować samochody, które byłyby zasilane biopaliwem.Jest mnóstwo sposobów, żeby ocalić Ziemię. Trzeba tylko chcieć. I wiem, że czytaliście mnóstwo podobnych rzeczy, ale chciałam wyrazić swoje zdanie na ten temat. Chciałabym, żeby ludzie żyli ekologicznie, żeby nie "katowali" tak naszej planety. No tak, ja bym chciała, ale cóż z tego, że np. będę segregować śmieci i wrzucać je do osobnych pojemników, jak i tak potem trafiają do jednej śmieciarki. I segregacja wyszła na nic. Może w większych miastach (lub w innych państwach) są osobne śmieciarki, ale ja w aż tak dużym mieście nie mieszkam. No i na to nie mogę nic poradzić. Władze państw, miast skupiają się na różnych innych rzeczach, a o tak ważnych sprawach zapominają. Bo gdyby tylko każdy z nas chciał coś w tym kierunku zrobić to byłoby coś wspaniałego. Tylko że najwyraźniej nikomu się nie chce. A skutki tego mogą być bardzo bardzo złe...


6 lipca 2010

To, co mamy najcenniejsze - życie


Życie - najcenniejszy skarb, który otrzymaliśmy od Boga, a który bezpośrednio podarowali nam nasi rodzice. Czy jest coś cenniejszego? Raczej nie.
Życie jest bardzo kruche, łatwo je stracić. Dzisiaj jesteśmy, jutro nas nie ma. W jednej chwili nasze życie staje pod znakiem zapytania, albo w ogóle je tracimy. Wypadek, zawał serca, choroba, własna głupota - to tylko kilka z wielu przykładów w jaki sposób możemy zniknąć z tego świata. Jedni walczą o życie a inni sami je sobie odbierają. Nie wiem, czym muszą się kierować samobójcy, żeby odebrać sobie to, co mamy najcenniejsze. Bo chyba nie ma żadnego dobrego powodu, żeby to zrobić, prawda?  Nawet najtrudniejsze problemy da się jakoś rozwiązać, więc dlaczego od razu samobójstwo? 
Ludzie często nie szanują swojej egzystencji, szczególnie młodzi. Dopiero, gdy stają oko w oko ze śmiercią doceniają ją. Jeżeli uda im się przeżyć, dziękują za to Bogu i często zmieniają swój żywot, ale robią to oczywiście dopiero po fakcie. Nie lepiej czynić to od początku? 
Ile razy w życiu myślimy, że nie chcielibyśmy już żyć, wolelibyśmy umrzeć? Jakaś trudna sytuacja i od razu taka myśl. Mnie nie raz się to zdarzyło.
Kiedyś czytałam na jakiejś stronie list od dziewczyny chorej na raka. Dowiedziała się o tym nagle, kiedy nowotwór był już złośliwy. Lekarze dali jej nie więcej niż rok życia, nic nie dało się zrobić. Nawet nie wyobrażam sobie, co musiała czuć. Został wydany na nią wyrok, wyrok ostateczny.
Myślałam o tym, co bym zrobiła, gdyby został mi rok życia, ale nie potrafiłam sobie tego nawet wyobrazić. Wolałabym już umrzeć nagle niż codziennie czekać na ten dzień i zastanawiać się, czy to już dzisiaj, czy może jutro. 
Myśl o śmierci wzbudza we mnie (i pewnie nie tylko we mnie) strach. Może gdyby ktoś wiedział, jak "tam na górze" jest, mniej byśmy się bali, każdy wiedziałby, co się z nim stanie. Nie wiemy nawet, czy jest w ogóle coś takiego jak niebo i piekło. Może to tylko zwykły ludzki wymysł? Diabły smażące nas w piekle i wieczne szczęście w niebie. No tak, jest Biblia itd., ale nie mamy pewności, że to, co jest tam napisane to wszystko prawda. Przynajmniej ja tak myślę. Za chwilę zapewne zostanę skarcona albo nazwana jakąś bezbożną lub niewierzącą za to, co napisałam, ale przecież jestem tylko zwykłym człowiekiem, ciekawi mnie to. 
Wiele osób przeżyło śmierć kliniczną. Podążali ciemnym tunelem w kierunku jasnego światła, widzieli całe swoje życie itd. Czy tak wygląda nasz koniec? A może takim ludziom tylko się to śniło?...
No cóż, nikt nie wie, co się z nami stanie po śmierci, więc ja też nie będę się w to za bardzo zagłębiać. Co ma być, to będzie. Na obecną chwilę mam całe życie przed sobą i o ile tylko Bóg pozwoli mi dożyć do jakiś 80 lat, to chcę je przeżyć jak najlepiej. Tak, oczywiście boję się śmierci, a ludzie, którzy mówią, że się nie boją są albo głupi, albo robią to na pokaz. Ja się boję i otwarcie to przyznaję. 
A może jest tak, jak pisze autorka Zmierzchu (nie, nie jestem ogromną fanką tej książki): "Śmierć jest spokojna, łatwa. Życie jest trudniejsze..." ? Miejmy taką nadzieję... 

Ostatnio zostałam zarażona tą piosenką :)

29 czerwca 2010

Miłość, ach ta miłość

Dzisiaj mija rok mojego blogowania. Przez ten czas dużo się zmieniło. Czytając moje dawne notki nie mogę uwierzyć, że ja je pisałam. Głównie bardzo się z nich śmieję. Fajnie jest poczytać swoje zapiski z każdych dni. Co się robiło w lipcu, a co w Boże Narodzenie... Tak, blog to strasznie fajna rzecz :)

Tak poza tym dzień spędziłam bardzo aktywnie, ale też po części leniuchowałam. Byłam w moim domku w S., o którym wspominałam w którejś z poprzednich notek. Tą aktywną rzeczą było sprzątanie, a leniuchowałam sobie oczywiście na hamaczku. Chyba zaliczę to do moich małych uzależnień :) A, no i wyniki z egzaminów z angielskiego przerosły moje najśmielsze oczekiwania także jestem bardzo zadowolona :)


Ostatnio z moją kochaną fotografką prowadziłyśmy wymianę zdań na temat różnicy wieku w związku. Postanowiłam dziś ten temat poruszyć.

Przyjęło się, że zazwyczaj kobieta powinna mieć partnera starszego od siebie najlepiej o jakieś 2,3 lata. Ja też uważałam, że mężczyzna powinien być starszy i dopuszczałam najwięcej 7 lat różnicy sumie najlepiej gdyby miał tyle samo lat co ja. Takie było moje zdanie. S. uważa inaczej. Dla niej wiek nie ma znaczenia, bo jak twierdzi skoro się kogoś kocha, to nie ma to znaczenia. Zastanawiałam się nad tym dość intensywnie :)

Ja osobiście zawsze gdy widziałam lub słyszałam gdzieś, że np. kobieta ma 10 lat młodszego partnera, albo 15 lat starszego to trochę się dziwiłam. "Jak można być z kimś tyle lat młodszym lub starszym?" - myślałam. W sumie rzeczywiście, jeśli się kogoś kocha, dobrze z nim dogaduje, wspaniale spędza czas to wiek nie musi grać roli. Uważałam, że ta dużo starsza osoba ze związku, przeszła o wiele więcej, wie o życiu więcej, ma większe "doświadczenie" i wiedzę z różnorodnych tematów i że to może być w pewnym sensie przeszkoda, bo nie zawsze ta młodsza osoba zrozumie tą starszą. Jednak teraz myślę, że to nie jest wcale żadna przeszkoda i ten wiek nie musi odgrywać roli. Mimo to ludzie i tak dobierają się w takie pary, że różnica wieku nie jest zbyt duża. Być może jest to spowodowane tym, że często poznają się "przez znajomych", w szkołach, na studiach. Tam zazwyczaj są ludzie w podobnym wieku. No ale jak to mówią "miłość nie wybiera". Strzała amora może nas trafić w każdym miejscu, w każdym wieku i nie będzie patrzyła na to, ile ona ma lat, a ile on. A gdy już zostaniemy trafieni i będziemy wiedzieli, że to ten/ta jedyny/a możemy śmiało pogratulować amorowi wspaniałego strzału i cieszyć się swoim szczęściem:). Gdyby to jeszcze było takie proste... :)



W moich uszach "drugą młodość" przechodzi happysad :)


I taką wodą być…

28 czerwca 2010

Miła wiadomość


Zostałam dzisiaj zaskoczona bardzo miłą wiadomością, z której bardzo się cieszę :) Już nie mogę się doczekać :)
A tak poza tym to już wysiadam. Ile bym dała, żeby się stąd wyprowadzić i zamieszkać samemu. Niestety odpocznę dopiero za jakieś 6 lat...


27 czerwca 2010

Wakacyjne plany


Postanowiłam dzisiaj zapisać tutaj swoje postanowienia wakacyjne. Pisałam je już wcześniej, ale były to tylko wstępne plany. Teraz czas na pełną listę. No to tak:
1.Schudnąć. Nie jestem może jeszcze gruba, ale po ilości (i jakości) rzeczy, które jem śmiem sądzić, że niedługo przekroczę 50 kg. Nie mogę do tego dopuścić, więc czas na jakąś dietę czy coś.
2.Codziennie jeździć na rowerze. Chcę polepszyć swoją kondycję, no i to też pomoże stracić mi parę kilogramów.
3.Obejrzeć wszystkie filmy, które już dawno chciałam obejrzeć. Trochę mi z tym zejdzie, ale mam na to całe 65 dni.
4.Przesłuchać całe dyskografie wybranych zespołów. Takie małe uczty muzyczne :)
5.Zrobić mnóstwo świetnych zdjęć. Pierwsze wakacje z nowym sprzętem, więc muszę go na maksa wykorzystać.
6.Zrobić porządek w pokoju. Czas wywalić zbędne rzeczy z szafy i posprzątać wszystkie szuflady. Trochę z tym zejdzie :)
7.Nauczyć się czegoś gotować. Z moimi zdolnościami i chęciami kulinarnymi będzie ciężko...
8.Jak najwięcej czasu spędzać na świeżym powietrzu. W moim przypadku zapewne będą to całe dnie przesiadywane na balkonie, ale tam też w sumie jest świeże powietrze.
9.Odświeżyć garderobę i zmienić styl ubierania. Z moimi finansami ciężko będzie...
10.Opalić się. 3 tygodnie temu podczas tych upałów, siedząc na balkonie słońce trochę mnie "złapało", ale to jeszcze nie to, co chcę.
11.Skończyć pisać książkę. Zamierzam napisać jeszcze z 3 części, więc trzeba by się pospieszyć.
12.Codziennie ćwiczyć. Jakiś rok temu ściągnęłam jakiś zestaw ćwiczeń pomagających zrobić szpagat, ale zapomniałam o tym po tygodniu. I właśnie z racji tego, że staję się coraz mniej rozciągnięta muszę chyba odszukać te ćwiczenia.
13.Zacząć robić coś w domu. Żeby mamusia się nie czepiała :)
14.Powtórzyć wszystkie słówka z angielskiego i niemieckiego. Jeśli moje wyniki z egzaminów będą powyżej moich oczekiwań to może sobie odpuszczę, ale nie sądzę.
15.Nie wstawać przed 8.30. To będzie najłatwiejsze :)
16.Nie myśleć o tym, jak ciężko będzie w przyszłym roku. Już się boję.
17.Nie wydawać za dużo kasy. Od 2 miesięcy zbieram na statyw, ale z mojego portfela jakoś ciągle giną pieniądze.
18.Zakupić jakiś środek przeciw komarom. Nigdy takowych nie potrzebowałam, bo kilka ukąszeń mogłam jeszcze znieść, ale te wakacje są pod tym względem wyjątkowe.
19.Poczytać trochę o fotografii. Nie miałam na to w ogóle czasu, a jest mi to potrzebne, więc czas zacząć. W końcu chcę być w tym coraz lepsza :)
20.Poszukać jakiś nowych miejsc na sesje. Las już dawno mi się znudził.

To by było chyba wszystko. Ciekawa jestem, ile z tych punktów uda mi się zrealizować. Może chociaż z 7? Bardzo bym chciała. 
No to czeka mnie dużo pracy, ale oczywiście dam radę. Jak na razie nie mogę się doczekać wyjazdu nad morze. Miejscowość do której jadę jest bardzo spokojna i cicha, a nasz domek leży przy lesie za którym od razu znajduje się morze, więc myślę, że będę miała tam ciszę i spokój i w końcu odpocznę. W sumie to chciałabym kiedyś pojechać do jakiejś Tunezji czy gdzieś, ale na obecną chwilę mogę sobie tylko pomarzyć. No i nie zrezygnuję też z obozu językowego w Anglii. Może w przyszłym roku?...

26 czerwca 2010

Co z ciebie wyrośnie?


Zastanawiałam się o czym dziś napisać. Wczoraj przeglądałam różne blogi. Na swojej drodze napotkałam jakiś blog zaczynający się od "sweet" i "emo". Domyślałam się, co może mnie tam czekać, ale postanowiłam wejść. No i nie myliłam się. Różowo-czarne tło i najgorsze co może być: pokemonowe sweet pismo. Próbowałam przeczytać to, co było tam napisane, ale marnie mi szło. Zaczęłam się zastanawiać: do czego dąży dzisiejsze młode pokolenie? Co z nich wyrośnie? W sumie to też jestem tym młodym pokoleniem, ale myślę, że tą mądrzejszą jego częścią. 
Dzieci zafascynowane tym, co widzą w internecie, w telewizji, tym co robią ich koledzy i koleżanki starają się robić to samo, ulegają dzisiejszym "modom". I tak: stają się emo, tną się, robią sweet focie na nk, ich pismo przekształca się w zbitki cyfr i liter, obowiązkowo z mnóstwem błędów ortograficznych oraz pisaniem dużej i małej litery na zmianę. To w sumie można jeszcze przeżyć. Potem zaczyna się alkohol, papierosy,narkotyki. No bo oczywiście trzeba się polansować na ulicy papierosem w gębie albo wychlaniem całej wódki na imprezie. Dziewczyny ciągle latają za chłopakami (ja uważam, że powinno być na odwrót),chwalą się kolejnymi podbojami miłosnymi (choć często był to tylko "związek przez gg"). A na imprezach jest już po prostu szał ciał. Ubrania większości z dziewcząt ograniczają się do jakiegoś skrawka "spódnicy" i bluzki odkrywającej wszystko co się da. Potem pijane idą do łóżka z obcym im facetem, a po kilku tygodniach mamy mili państwo niespodziankę: ciąża. I co teraz? Wściekłość rodziców, wywalenie ze szkoły, w wielu przypadkach także z domu. A ojciec dziecka co? A ojca nawet nie znają. Całe życie, marzenia, nauka legną w gruzach. No ale przecież ona była pijana, ona nie chciała, on ją wykorzystał. Taaa. W sumie jest też pewna niesprawiedliwość.Prawie zawsze dziewczyna jest wszystkiemu winna. Czy aby na pewno? Chłopak jest całkiem niewinny? Dziewczyna przecież sama sobie dziecka nie zrobi, sama też nie powinna go wychowywać. Oboje są zazwyczaj pijani, oboje "to" robią i oboje za to odpowiadają, a nie tylko jedno z nich. "Tatusia" zazwyczaj dziecko nie obchodzi bądź nawet nie wie, że je ma. Ostatnio nawet słuchałam opowieści o jakiejś dziewczynie, która zaszła w ciążę z nieznanym chłopakiem z dyskoteki, a on, gdy się o tym dowiedział skomentował tylko:"trzeba było się nie puszczać". Ech... 
I co się dziwić, że dzisiejszą młodzież nie interesuje nauka i ich przyszłość, jak ważniejsza jest wódka i imprezy. Ja codziennie mam do czynienie z takim podejściem do życia wśród moich znajomych , ale o tym już wspominałam. Gdy słucham ich opowieści o tym, co robiły w sobotę/wczoraj/w weekend to z jednej strony chce mi się śmiać, a z drugiej płakać. Bardzo jestem ciekawa, jaka przyszłość ich czeka. Zapewne skończą zawodówkę, pójdą sprzątać ulice, zrobią sobie dziecko w wieku 18 lat i zostaną  w tym "mieście emerytów". No ale to już nie moja sprawa, to one kiedyś będą płakać...
Często bulwersujemy się, że starsi ludzie mówią: "ech, ta dzisiejsza młodzież...". W sumie czasami mają rację. Nie mówię, że wszyscy młodzi tacy są, ale większość tak. Dobrze, że chociaż niektórym zależy na swojej przyszłości, chcą być kimś, coś osiągnąć. I dobrze, że tacy są. Bo przecież to my jesteśmy "przyszłością tego kraju"...

/Nogi okropnie bolą. Ponad 10 km robi swoje...

25 czerwca 2010

Wakacje czas zacząć


No to możemy już oficjalnie rozpocząć wakacje 2010. Jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu, ale gdy pomyślę, że od września znowu się zacznie to skręca mnie coś w żołądku...
Ze świadectwa jestem również zadowolona. Jest jeszcze lepsze niż w poprzednich latach. Oprócz tego dostałam dyplom za 100% frekwencję (a myślałam, że dostanę jakąś książkę chociaż). Z tego również bardzo się cieszę, bo na początku roku postawiłam sobie cel, że nie opuszczę ani jednego dnia. No i cel wypełniony. W przyszłym roku raczej nie będzie mi się już chciało ciągle chodzić, ale spróbuję. Nie lubię, gdy nie ma mnie w szkole, bo zawsze coś ciekawego przegapię...

Dzisiejsze egzaminy poszły mi bardzo dobrze. Prościutkie były, wszystko napisałam. Mam nadzieję, że razem ze wszystkich egzaminów uzbiera się z 85 punktów. Dowiem się we wtorek i środę.

Miała być przemyśleniowa notka, ale nie mam odpowiedniego tematu. W ogóle nie mam żadnych tematów, żeby je tu poruszyć i wyrazić swoje zdanie. Muszę znaleźć jakąś "inspirację"... :)

24 czerwca 2010

Deszczowe łzy zza okna


Moje prośby o ładną pogodę poszły na marne. Krople deszcz już od jakiś 2 godzin bez przerwy walą o parapet, na ulicach powstają coraz większe i głębsze kałuże, jest okropnie zimno. Hello, przecież właśnie zaczynają się wakacje. Nie po to one są, żeby siedzieć w domu. Chcę słońce, słońce, słońce!
Dziś rozpoczynam maraton muzyczny. Na pierwszy ogień idą 3 doors down. Po południu 2 egzaminy. Jutro zakończenie roku. Potem znowu 2 egzaminy, a na końcu zakończenia. Potem już tylko spokój i 2 miesiące leniuchowania. Od tego roku zacznę doceniać wartość wakacji. Wcześniej był to w sumie taki sam czas jak i te 10 miesięcy w szkole. W ogóle nie trzeba było się uczyć. Znaczy no trzeba było, ale ja nie musiałam. Piątki miałam w sumie za nic. Nie wiem jak ja w ogóle pisałam te wszystkie sprawdziany, kartkówki. Ech, to były wspaniałe czasy. Ale nie jestem pewna, czy chciałabym do nich wrócić. Może nie chciałabym wrócić do samej szkoły, ale do ludzi. Do tamtych wspaniałych, jeszcze wtedy "mądrych" (jeśli można tak powiedzieć) ludzi, z którymi można było konie kraść. Miałam wielkie szczęście, że trafiłam do tak wspaniałej klasy. Teraz niestety tego szczęścia zabrakło. Tak bardzo chciałabym, żeby nasza klasa była zgrana, żeby wszyscy mieli ze sobą dobry kontakt i w ogóle. Chociaż w sumie to jeszcze tylko 2 lata, potem i tak każdy idzie w swoją stronę. Mogę mieć tylko nadzieję, że w liceum spotkam znów tak wspaniałych ludzi, jak wcześniej...

Nie pozostało mi nic innego, jak tylko położyć się, zasnąć i przeczekać ten deszcz...


23 czerwca 2010

Więcej słońca


Drugi egzamin już za mną. Poszedł mi średnio, ale jestem dobrej myśli. 



Tak w sumie to mam już wakacje. Jutro tylko pójdę do tego kościoła i zwiewam do domu dopracowywać jeszcze materiał na egzamin ustny. 

A dziś wybrałyśmy się na dwugodzinne wagary do galerii. Zamierzałyśmy spędzić ten czas w empiku, ale naszej wspaniałej koleżance zachciało się pooglądać zabawki w sklepie zabawkowym. I w końcu tam spędziłyśmy te 2 godziny. Śmiechu było co nie miara. Buzia bolała mnie chyba przez godzinę, nie wspominając już o "śmiechowym bólu brzucha". Nawet bym nie pomyślała, że w sklepie zabawkowym można się tak dobrze bawić... xD



Zastanawiałam się, o czym dziś napisać, ale nie mam w sumie żadnego odpowiedniego tematu. Zabrakło weny twórczej xD Muszę się zebrać na jakąś przemyśleniową notkę. Może w piątek. Chciałabym tylko, żeby pogoda się zmieniła. Niby świeci słoneczko, ale wiatr jest ogromny i przez to jest zimno. Gdyby tak powróciła pogoda sprzed 2 tygodni. Zniosłabym nawet te upały, ktorych za bardzo nie lubię, byleby tylko było ciepło. Ech, ładna pogoda to coś, czego cała Polska pragnie teraz najbardziej. Przynajmniej ja tak myślę :)


A dziś z powrotem w moich głośnikach pojawił się happysad :)

22 czerwca 2010

Mieć swój własny dom...

Jeszcze tylko 2 dni i koniec. Och, jak wspaniale. Wreszcie odpocznę od tych wszystkich ludzi z klasy, od nauki, od wstawania o 6.50. Po prostu odpocznę. Na samą myśl o tym słodkim leniuchowaniu, wieczorach filmowych (obowiązkowo z kubkiem kiślu w ręce ), wycieczkach rowerowych, nadmorskich wyjazdach, późnym wstawaniu, wspaniałych sesjach robi mi się tak ciepło w środku. Dla uczniów wakacje to najwspanialszy czas w całym roku. Reszta to nieustanna mordęga w szkole. Oczywiście nie dla wszystkich, bo niektórzy mają ciągle wakacje, tylko połowę czerwca trzeba poświęcić na zaliczanie. No cóż, ich sprawa. Mnie jak najbardziej należy się odpoczynek po tym pracowitym roku...


Wczoraj, leżąc w łóżku i próbując zasnąć, ogromnie zapragnęłam być w moim ulubionym domku w S. Uwielbiam tam przebywać. Budzę się rano, wychodzę na taras, ptaki wyśpiewują swoje piosenki, wieje ciepły wietrzyk, promyki słońca przedzierają się przez gałęzie drzew. Stoję tam i podziwiam to wszystko. Kładę się na hamaku, zamykam oczy i nic dla mnie nie istnieje. Kocham to. I po raz kolejny do głowy przychodzi myśl o domku w Zakopanem lub w Sopocie. Tak, wiem, mam fioła na punkcie tego mojego małego i bardzo trudnego do zrealizowania marzenia, ale cóż na to poradzę? Ogromnie zazdroszczę osobom, które tam mieszkają. W ogóle zazdroszczę osobom, które mają własny dom. Wiele z nich w sumie tego nie docenia, bo zazwyczaj mieszkają w nim od urodzenia. Dopiero gdy przychodzi im spędzić parę dni w bloku, od razu chcą wrócić do swojego domu, bo nie mogą wytrzymać w tej "klatce". Ja dużo bym oddała, żeby mieć swój niekoniecznie duży, przytulny domek z ogródkiem. Ach, marzenia...


A, zapomniałam dodać, że zamierzam dołączyć do tej szkolnej kapeli rockowej. Potrzebna mi tylko gitara basowa bądź perkusja. / Tak, wiem, jestem głupia.


Ostatnimi czasy uspokaja mnie piosenka z sekretnego ogrodu :)



20 czerwca 2010

Początek początków


No to zaczynamy od nowa. Żywot fotobloga zakończony, przyszedł czas na bloga. Nie będę rozpoczynać go żadnymi przemyśleniami, chcę się po prostu "przywitać" :) Mam nadzieję, że ten blog przetrwa ze mną chociaż ze 2 lata. Bardzo bym chciała. Potem, gdy czyta się to wszystko odczuwa się jakąś taką wewnętrzną radość, czasem śmiejemy się z tego, co kiedyś pisaliśmy. To strasznie fajna rzecz. Uwielbiam czytać wszystkie te stare notki. Były takie niedojrzałe, dziecięce. Myślę, że teraz już takie nie są. Mam inne spojrzenie na świat, trochę przeżyłam przez ostatni rok, te wydarzenia czegoś mnie nauczyły. Często powtarzam, że przy moich koleżankach czuję się jak 30-latka. Ich myślenie jest takie dziecinne, przyszłość w ogóle ich nie obchodzi. No tak, wiem, że często się mówi, żeby żyć chwilą, ale przyszłość też się liczy, no nie? Dla moich znajomych jestem w sumie taką dziwną osobą. Nie piję, nie palę, nie obchodzą mnie za bardzo chłopaki (w sensie, że nie zamierzam narazie z nikim się wiązać), mam same piątki, nie chodzę na imprezy, tylko "robię te swoje zdjęcia i robię" (jak to oni mówią). Ja czuję się z tym wspaniale i cieszę się, że jestem tym, kim jestem. Nie jestem żadną pustą lalką barbie, nie obchodzi mnie to, co myślą o mnie ludzie, bo nie znają mnie, więc jakim prawem mnie oceniają? Liczy się dla mnie tylko opinia przyjaciół i rodziny. Moje koleżanki też tak naprawdę nic o mnie nie wiedzą. Moi rodzice w sumie też znają mnie tylko tak w połowie. Myślę, że tylko jedna bardzo bliska mi Osoba wie o mnie prawie wszystko. Mam do Niej całkowite zaufanie, wiem, że nigdy mnie nie zawiedzie, Uwielbiam z Nią rozmawiać, świetnie się rozumiemy. Mam do Niej ogromny szacunek, bo jest wspaniałą i mądrą Osobą. Cieszę się, że mam taką Osobę przy sobie, że mam tak wspaniałą Przyjaciółkę. Przyjaźń to najpiękniejsza rzecz na świecie. Nie, nie miłość, bo miłość jest czasem tak ulotna, sztuczna, nieprawdziwa. Ludzie najpierw się kochają, potem nienawidzą. Owszem, miłość też jest cudowna, ale dla mnie ważniejsza jest przyjaźń. I współczuję ludziom, którzy nie mają prawdziwych, wspaniałych przyjaciół...



Myślę, że ta piosenka będzie mi towarzyszyła przez całe życie i przypominała o wszystkich pięknych chwilach spędzonych ze wspaniałymi ludźmi...



/Miało być bez przemyśleń, ale nie wyszło :)