25 lutego 2011

Słów kilka o wsi


Ostatnio wracając ze szkoły myślałam sobie, że fajnie byłoby mieszkać na wsi. Ale nie tej współczesnej tylko takiej sprzed jakiś 20 lat. Wiem, to dziwne, ale chciałabym zasmakować życia na takiej prawdziwej wsi, co zapewne nigdy nie będzie mi dane, bo ówczesne wsie to już w sumie nie wsie. Mało kto ma teraz konia albo krowę, kury też coraz rzadziej się widuje, dzieci nie biegają po całej wsi bawiąc się w najróżniejsze zabawy, bo siedzą przed komputerem, często przejeżdżające samochody zakłócają ciszę i zanieczyszczają powietrze. Po prostu nie ma już takiego wiejskiego klimatu jak choćby nawet 20/30 lat temu. Wszystko wypiera technologia, chęć życia jak ludzie w miastach.
Dużo osób z mojej rodziny mieszka na wsi, ale ja jeżdżę na wieś tylko do prababci. I jest/była to taka prawdziwa wieś. Pamiętam jak jakieś 10 lat temu przyjeżdżaliśmy tam w odwiedziny. Jeszcze wtedy dom był pełen dzieci, które teraz są już dorosłe i mają swoje dzieci. Agnieszka zabierała mnie na spacery, szliśmy na pastwisko po krowę, której się bałam, karmiliśmy kury, świnie, zbieraliśmy jabłka i wiśnie z drzew, jedliśmy bułki z pieca. Pamiętam ten dom, ten tłok, śmiech, gwar, rozmowy. Teraz wszystko jest inne. W domu zostały tylko 4 osoby, wszyscy powyjeżdżali, pradziadek zmarł,  sam dom przeszedł gruntowny remont, nie ma już krów, nie ma pieca, tak jak mówiłam, nie ma wiejskiego klimatu. A ja właśnie taki klimat chciałabym kiedyś poczuć. Chciałabym zamieszkać choć na trochę na wsi, budzić się wraz z pianiem koguta, wydoić krowę, zjeść swojskie bułki z mlekiem od krowy, nakarmić zwierzęta, iść popracować na pole, pojeździć traktorem, pobiegać z dziećmi po wsi, od rana do wieczora być na dworzu, spać na sianie w stodole. Chciałabym żyć tak jak prawdziwi wiejscy ludzie.
W sumie to nie myślałam o tym tylko niedawno wracając ze szkoły. Taka myśl i swego rodzaju tęsknota pojawia się zawsze, gdy rodzice opowiadają mi jakieś historie z czasów swojego dzieciństwa. Mój tata mieszkał na wsi, moja mama każde wakacje spędzała u swojej babci na wyżej wymienionej wsi, więc opowieści mają dużo. I właśnie zawsze, gdy ich słucham wyobrażam sobie to wszystko i żałuję, że nigdy tego nie zaznam. A rodzice jak na złość jeszcze ciągle mówią: "wtedy to było życie..." albo "dzieciństwo na wsi to najlepsze co może być". No tak, to jest najlepsze dzieciństwo, ale czy to moja wina, że ja takiego nie miałam? Sto razy bardziej wolałabym spędzić dzieciństwo na wsi no ale cóż... Do dziś żałuję, że moi dziadkowie wyprowadzili się z tej leśniczówki, bo wtedy zapewne też każde wakacje spędzałabym na wsi i mogłabym zaznać wszystkich wymienionych wyżej rzeczy.
Może kiedyś kupię sobie domek na wsi, zwierzęta, zbuduję oborę i stodołę i będę sobie tam mieszkać w ciszy i w spokoju? Chociaż nie wiem, czy potrafiłabym. Wychowałam się w mieście, więc chyba trochę trudno byłoby mi zamieszkać na wsi. Ale pewnie z czasem bym się przyzwyczaiła. Tylko pozostaje jeszcze jedna kwestia: czy gdziekolwiek znajdę jeszcze taką prawdziwą wieś " z krwi i kości"?...

I won't ever be your cornerstone...

14 lutego 2011

Walentynkowy szał pał


Ferie niestety dobiegły końca, wracamy do szarej rzeczywistości. No, może akurat dzisiaj nie szarej tylko czerwonej i różowej. Kompletnie nie rozumiem fenomenu tego głupiego święta. Te wszystkie serduszka, misie, róże i inne duperele, które są w każdym sklepie/kiosku i w jeszcze innych miejscach. I te głupie poczty walentynkowe w szkole i jeszcze głupsi chłopaki, którzy wypisują walentynki dla klasowych kujonów od jakiejś szkolnej "piękności"... Jak kochasz to kochaj cały rok a nie tylko 14 lutego. Jedyne co mi się dziś spodobało to świnia z ciasta, na której widniał napis: "Nie kocham cię" xD. No ale cóż, wszystko, co przybywa do nas z Ameryki staje się popularne. Może jeszcze niedługo (ku radości moich 2 koleżanek i kolegi z klasy) przyjmie się u nas na stałe Halloween? O nie, co za dużo to niezdrowo.
Mimo że szkoła z powrotem zawitała w moim "grafiku" to jakoś za bardzo sobie tego do serca nie wzięłam. Nawet nie zajrzałam do książek. Szczerze mówiąc nie mam w ogóle ochoty się uczyć. Wolę poczytać, posłuchać muzyki, posiedzieć na kompie i pooglądać TV. A nauka sobie trochę poczeka. Musi się za mną stęsknić ;)

4 lutego 2011

Narty, stoki i inne wyjazdowe wspomnienia


Pełna radości, nowych wspomnień i wielu bolących miejsc wróciłam z narciarskiego wypadu do Białki Tatrzańskiej. To były bardzo aktywne, ciekawe i pełne wrażeń dni. Zaczynając od mojego "skoku Małysza" i nart na snowtubingu, nocnych rozmowach i ciągłym słuchaniu o tym, aby posprzątać kończąc. Poprawiliśmy wszyscy nasze narciarskie umiejętności, zebraliśmy mnóstwo karnetów, jeździliśmy na paru stokach i wszystkie narty jak i kończyny dolne lub górne nie zostały uszkodzone. Zdobyliśmy nawet "biegun północny" ;) Po narciarskich szaleństwach przemierzaliśmy Białkę w poszukiwaniu różnorodnych karczm (a raczej karcm), restauracji, barów i "szałasów". A wieczorem przychodził czas na nasze wieczorne fakty, sport i pogodę nadawaną z balkonu ;) W innych miejscach też odbywały się relacje na żywo, ale nie tak często jak w domu. Ponadto byliśmy w sklepie, do którego prowadził labirynt, spotkaliśmy instruktorów-gejosów, jeździliśmy w 6 w samochodzie i nie mieściła mi się głowa, otrzymywaliśmy mnóstwo gratisowych wjazdów od pana, który miał świetny śmiech i non stop się śmiał, Karolina nie była w XVIII w., rozerwały nam się spodnie w dziwnym miejscu, śmialiśmy się z pani w różowym, a pies ADHD-owiec ciągle reagował na nas przeraźliwym szczekaniem. O tak, uwielbiam nasze wyjazdy :)

Dziś polecać piosenek nie będę, aczkolwiek mam taką chęć napisać tu hit naszego wyjazdu, a niestety nie mogę tego zrobić ;)