31 grudnia 2011

2011

No i mamy koniec kolejnego roku, zaraz zaczynamy kolejny. Kończąc rok 2010 też pisałam notkę podsumowującą, więc uczynię to i teraz, bo chyba jakoś trzeba to wszystko krótko podsumować. Rok 2011 zaczęłam w dobrze znanym gronie przy lampce szampana (już nie Picollo, więc przeszłam na poziom wyżej haha) i oczywiście z aparatem w ręce (a raczej na statywie) robiąc zdjęcia fajerwerków, których nie było zbyt dużo. I tak jak w tamtym roku styczeń rozpoczęliśmy wyjazdem w góry. Tym razem inne miejsce, swoje narty i już nie najłagodniejsze stoki, więc znów poziom wyżej w kolejnej kategorii ;) Jednak odbyło się to kosztem tego, że nie byliśmy tym razem "na Małyszu" a był to jego ostatni start na skoczni, bo wkrótce ogłosił koniec kariery nad czym wszyscy w naszym gronie ubolewaliśmy, bo te wyjazdy, można powiedzieć, były częścią naszego zimowego życia. Kolejne miesiące to oczywiście przede wszystkim szkoła, taniec i inne zajęcia rutynowe. W kwietniu ta okropna wiadomość i mała refleksja nad życiem. No a potem koniec roku jak zawsze z wyróżnieniem i wakacje. Wyjazd bez stałej ekipy, pobyt w domku w S. oraz u moich kochanych sióstr, duużo książek, umocnienie dawnej przyjaźni. No a potem rozpoczęcie roku, ostatnia klasa gimnazjum ,wiec myślałam, że trzeba będzie ostro wziąć się do roboty, bo egzamin itd. a tu okazuje się, że jest jeszcze bardziej lajtowo niż w poprzednich klasach. Ostatnie 4 miesiące to więc głównie szkoła oraz przygotowania do bierzmowania i wieczne chodzenie do kościoła. Ale wbrew pozorom nie miałam przez ten czas niechęci do szkoły tylko wręcz przeciwnie - bardzo chciało mi się do niej chodzić. Oczywiście ze względu na ludzi. Jeszcze bardziej zaciśniłam więzi z K. i P., czego bym się nie spodziewała, więc grono moich bardzo bliskich przyjaciół się powiększył, z czego ogromnie się cieszę, bo nie wiem co bym zrobiła bez tych osób. Tym bardziej, że okropnie się teraz zmieniłam, po mojej głowie chodzą rzeczy, które jeszcze parę miesięcy temu w ogóle mnie nie obchodziły. W listopadzie przeżyłam małe epizody miłosne, z których nic nie wyszło no i w sumie na początku grudnia też, ale cieszę się, że to już za mną. No a poza tym to mnóstwo przeczytanych książek, sesji i rzeczy, które teraz nie przychodzą mi do głowy. Podsumowując ten rok jak i każdy inny nie był jakiś najlepszy ani najgorszy, ale mogę zaliczyć go do udanych. Nadchodzący 2012 będzie swego rodzaju przełomem: egzaminy, koniec gimnazjum, początek liceum, nowi ludzie i wiele innych rzeczy. Ale to dopiero za parę miesięcy a tymczasem lecę na mini imprezę a na Nowy Rok życzę sobie, zgadnijcie czego? Oczywiście duuużo miłości! :)

22 listopada 2011

Końca nie widać


Okropnie zapuściłam się w pisaniu tutaj, ale jakoś nie mam ochoty ubierać tego wszystkiego co siedzi w mojej głowie w słowa i spisywać tego tutaj. Rewolucji ciąg dalszy. Mam wrażenie, że moje życie jest całkiem inne niż jeszcze parę miesięcy temu. W związku z tą zmianą liczba i poziom trudności problemów rosną. Nie mam czasu skupić się na świętach, nie odczuwam ich w ogóle. Czuję tylko to cholerne wirowanie myśli w mózgu i tworzenie się kolejnych. Wszystko wywróciło się do góry nogami i nawet mój biedny mózg sobie już z tym nie radzi, mając jeszcze za przeciwnika serce, które pragnie zupełnie czego innego. Poza tym z dnia na dzień zadziwiam się moimi poczynaniam. Nie poznaję siebie. Tak naprawdę to nie poznaję niczego i nikogo. Wszyscy i wszystko się zmieniło. I to bardzo. Jakoś próbuję się do tego wszystkiego dostosować, ale nie zawsze mi wychodzi. Marzę o tym, by przenieść się parę lat wstecz. Mieć takie błahe "problemy" jak: "czy lalka Barbie powinna ożenić się z jej ukochanym Kenem?", biegać beztrosko po dworzu i zasypiać z myślą o tym, jaki wspaniały był dzisiejszy dzień.

Chcę tego. Tak bardzo bardzo. Nie, przepraszam, to moje serce ogromnie tego pragnie a rozum mówi całkiem co innego. On odradza. "Nie rób nic na siłę, on tego nie chce".
Za późno. Nie mogę zawrócić. Za daleko zaszłam. Ale to i tak dopiero początek. Początek być może trudnej drogi. Nie wiem, czy wystarczy mi sił i cierpliwości. Oby tak, bo końca tego wszystkiego narazie nie widać...

16 listopada 2011

Rewolucja

To, co ostatnio dzieje się w moim życiu mogę określić jako wielką rewolucję. Szkoda tylko, że z każdym dniem jest coraz gorzej...

21 października 2011

Marzenie

Przysięgłam sobie, że się nie poddam. Że będę silna, będę pracować i nie zważać na niepowodzenia i że jeszcze im pokażę. Ta mobilizacja wpłynęła na mnie pozytywnie i pokazałam im. Wreszcie mnie docenił chociaż sądzę, że gdyby było tam parę innych osób to by tego nie zrobił. Mimo to i tak jestem happy i mam motywację do dalszego działania. A w grudniu będzie się działo. I dopilnuję tego, żebym grała tam pierwsze skrzypce. Bo marzenia trzeba spełniać. I nigdy nie można się poddawać. Chociaż nie wiem jakby było trudno to nie można. A ja to marzenie zamierzam spełnić. I będę robić wszystko, żeby tak się stało.

7 października 2011

Biesiadnie :D


Dzisiejszy piątkowy i deszczowy wieczór upływa mi tym razem nie z Bluntem w głośnikach ale z disco polowymi piosenkami ;D Kurcze, lubię sobie potańczyć do tych biesiadek i mam to gdzieś, że disco polo jest niby wieśniackie. Jakby było wieśniackie to chyba tych piosenek nie słuchało  by tyle ludzi, nie bawiło się przy nich na wielu imprezach i nie znałoby słów chociaż refrenów no nie? I nie wierzę, że ktoś nie bawił się kiedyś przy nich i nigdy ich nie słyszał.
Jak imprezka to tylko z disco polo ;D

1 października 2011

Pomysłów ministerstwa oświaty ciąg dalszy


Natknęłam się wczoraj na ten artykuł. Po przeczytaniu go miałam bardzo mieszne uczucia. Oczywiście w pierwszej chwili się ucieszyłam ale po dłuższym zastanowieniu już nie myślałam o tym pomyśle tak pozytywnie. Na niektórych forach też wybuchły dyskusje na ten temat, które zbytnio nie popierały tego pomysłu
To, co na pewno należy zaliczyć do plusów to oczywiście nauka tylko tych przedmiotów, które się chce. Dla mnie oznaczałoby to koniec męki np. ze znienawidzoną fizyką lub koniecznością nauki religii. Wybrałabym sobie tylko to, co mnie interesuje czyli m.in. polski, angielski, niemiecki badź francuski no i może np. wos. Matematyka zapewne byłaby obowiązkowa, ale to dobrze, bo jakąś tam wiedzę z tych ścisłych przedmiotów trzeba mieć. Ale ja chciałabym się uczyć również biologii, a z tego co przeczytałam, wnioskuję, że humaniści będą się uczyć przyrody jak w podstawówce, w której będzie zawarta biologia, fizyka, chemia i geografia. A to oznacza, że nie mogłabym się uczyć biologii. W sumie to nie chcę iść na żadną medycynę, ale biologię lubię i chciałabym pogłębiać wiedzę tylko z niej a nie też z chemii itd.
Poza tym wybeiranie przedmiotów wiąże się z tym, że nie będzie takich typowych klas tylko tak jak w Ameryce na każdy przedmiot będzie się chodzić z innymi osobami. Niby fajnie, bo pozna się więcej ludzi, ale nie będzie takiej jednej klasy, z którą by się spędzało każde dnie, jeździło na wycieczki itp. Liczyłam, że będę miała w liceum jakaś fajną, zgraną klasę a nie zanosi się na to.
Mam ogromną nadzieję, że jednak nie wprowadzę takiego czegoś, bo mimo wszystko (nawet kosztem okropnej fizyki) chciałabym skończyć liceum w taki sam sposób jak poprzednie roczniki. Bardzo na to liczę, bo jak nie to nie będzie zbyt kolorowo. W ogóle to kto takie coś wymyślił? To trochę głupi pomysł. Będzie pełno zamieszania, nikt nie będzie wiedział, o co chodzi, wszyscy włącznie z nauczycielami będą się gubić. No bo jak to będzie? Np. nie będzie jednego dziennika dla jednej klasy tylko pełno dzienników: ten od polskiego klasy drugie, tu chemia klasy 1. Nie no pełno będzie zamieszania. Dobra, niech sobie takie coś wprowadzają, ale jak już skończę liceum. Kurde no, wszystkie zmiany muszą wejść akurat od mojego rocznika. Za jakie grzechy?...

1 września 2011

%%%


Kocham ten kraj i Polaków, ale nienawidzę ich jednej okropnej wady - pijaństwa. Gdzie za granicą spytasz o Polaków to zaraz pierwsze skojarzenie: wódka. No ja kompletnie nie rozumiem, co takiego wspanialego w niej (i w innych alkoholach) jest. Ok, jeden czy 2 kieliszki można symbolicznie wypić np. za zdrowie solenizanta, ale po co ludzie się upijają do nieprzytomności? A potem kac, siedzenie z głową w kiblu i cierpienia poimprezowe. Oni wiedzą, co ich czeka na drugi dzień po wypiciu, ale i tak dalej chlają. "Bo bez wódki to nie ma zabawy". Jeśli ktoś umie się bawić tylko po jakimś trunku to współczuję. Ja nie mam w ogóle potrzeby picia i umiem się bawić bez wódki i dobrze mi z tym. Nawet bardzo. I kiedy słucham opowieści znajomych, jakiego to kaca mieli i jak się upili to cieszę się, że ja nie mam takich problemów.
 Wracając jeszcze do zabawy po wódce. Na weselach oczywiście wódka króluje i wzbudza, po parze młodej, największe zainteresowanie wśród gości. Przez pierwsze godziny wesela parkiet jest pusty. Wszyscy uzupełniają swoje "dawki" potrzebne do tego, aby wyjść zatańczyć i zacząć się bawić. Potem zabawa rozkręca się na całego, goście grają w jakieś głupie gry typu: kto pierwszy znajdzie prezerwatywę dostanie (oczywiście) wódkę. No właśnie, nagrodami w konkursach też jest wódka. Kiedy powiedziałam mamie, że na moim weselu nie będzie wódki tylko najwyżej wino, powiedziała że nikt nie przyjdzie. No i ok, mam to gdzieś. Mogę być tylko ja i mój przyszły mąż i będzie to lepsze niż oglądanie całej rodziny po pijaku.
Tak w ogóle to przecież połowa tragedii i śmierci jest spowodowana wódką. Pijani rodzice znęcają się nad dziećmi, ludzie powodują mnóstwo wypadków po pijaku, przez nią rozpadają się rodziny, ludzie stają się agresywni, mnóstwo świetnych artystów umiera w młodym wieku zapijając się, powoduje ona raka i inne choroby. Alkohol czyni o wiele więcej złego niż dobrego. Ale co zrobić? Nie ma wódki na imprezie, nikt nie przyjdzie. Nie pijesz, jesteś uważany za odludka. Gdybym rządziła w Polsce, to wódkę można by kupić tylko jedną raz w miesiącu. Oczywiście 3/4 Polski zaraz by się stąad wyprowadziło. "No bo jak oni by bez niej przeżyli?" No i dobrze, niech by się wyprowadzili, nie mam nic przeciwko. Niech chleją ile wlezie, niech się zachleją na śmierć. Dobrze im tak.
Tak okropnie nienawidzę tej wódy, że najchętniej poszłabym do sklepów i wszystkie potłukła. Już dawno przysięgłam sobie, że nie będę piła, a już na pewno nie przy dzieciach, które miały by się za mnie wstydzić. Coś o tym wiem i nigdy nie pozwolę, żeby moje dzieci przeżywały to samo, co ja. Mogłabym tu jeszcze wiele napisać na temat alkoholu, ale nie mogę, bo aż się wszystko we mnie gotuje na myśl o nim. Tak więc zostawiam was z tą moją nienawiścią i idę cieszyć się moim bezalkoholowym życiem ;)

31 sierpnia 2011

End


No i skończyło się. Już tęsknie. Nie ma sensu  podsumowywać tegorocznych wakacji. Nie zdarzyło się nic ciekawego (w porównaniu do tamtego roku). Najlepsza z tego wszystkiego była możliwośc odpoczynku. Teraz trzeba się spiąć i ostro zabrać  do roboty, bo coś czuję, że tegoroczny egzamin nie pójdzie mi zbyt dobrze. Jednak nie ma się narazie co zamartwiać, bo do tego jeszcze długa droga. Narazie cieszę się ostatnimi czteroma godzinami wakacji oglądająć mój ukochany serial, smarkając i trzęsąc się z zimna. Tak, ten rok szkolny przywitam chora. Widzę, że mój organizm ostatnio polubił chorowanie pod koniec wakacji...
Wiadomo, że nie chce mi się tam wracać (no bo komu się chce?) no ale niestety taka jest kolej rzeczy. Będzie mi brakowało tego słodkiego lenistwa, od którego jestem uzależniona, czytania do późnej nocy i wstawania kiedy zapragnę. Mam jednak nadzieję, że to wszystko zleci tak samo szybko jak wakacje, których w ogóle w tym roku nie czułam...

Dla Ciebie piszę miłość...

29 lipca 2011

Miejsca

Powroty są fajne, jeśli wracasz do miejsca, które kochasz. Ja wróciłam do domu, który kocham, do miasta, którego nienawidzę z miasta, które kocham. Gdybym mogła mieć ten sam dom tylko w tamtym mieście byłabym w siódmym niebie. I z roku na rok utwierdzam się w przekonaniu, że tak okropnie chcę wyjechać z tego zadupia do miejsca, gdzie dzieje się tyle rzeczy i gdzie nie ma czasu na nudę. Pozostaje tylko jedno pytanie: czy bardziej ciągnie mnie do morza czy do gór? I jak narazie pozostaje ono bez odpowiedzi, bo nie potrafię określić, które miejsce kocham bardziej. Kocham je obydwa tak samo mocno.

Nie było tak źle jak myślałam. To był chyba jeden z lepszych wyjazdów, choć nie było pogody. Ale co tam pogoda. Była świetna atmosfera, miejsce, ludzie. Czego chcieć więcej? Najbardziej ubolewam nad tym, że nie mam tak świetnych zdjęć jak w tamtym roku i mam zaledwie 1 zachód słońca (co podczas pobytu nad morzem jest niewyobrażalne, żeby nie mieć choć paru romantycznych zachodzików). Mimo to i tak było świetnie. Teraz mam nadzieję, że w przyszłym roku spełni się moje, jedno z większych, marzeń, które jest w moim "spisie marzeń" od bardzo dawna...

Czy starczy mi, starczy sił na cud? 

16 lipca 2011

Happy and sad

No  to wyruszamy na podbój wybrzeża :) Tak okropnie żałuję, że nie będzie ze mną tak świetnych ludzi jak w tamtym roku...

1 lipca 2011

Szkolne dyskoteki

Poszukując dziś letnich imprez w różnych miastach, przypomniały mi się szkolne dyskoteki w podstawówce. Ach, co to były za imprezy! Po otrzymaniu wiadomości o dacie i godzinie "dyski" następowało umawianie się u kogo tym razem nastąpią przygotowania. Często odbywały się u mnie w domu, bo często nikogo u mnie nie było. Każda przynosiła stroje, w ruch szły lokówki, prostownice i przeróżne kosmetyki, w tle przyjemna muzyczka. Do dziś pamiętam jak P. próbowała mnie nauczyć malować się kredką, ale niestety nie udało się jej ze względu na mój syndrom nadpobudliwej powieki.  Jedynym utrapieniem był M., który wielbił K. przez co "cierpiałyśmy" my wszystkie. Po wszystkich czynnościach upiększających, spoglądałyśmy jeszcze raz w lustro, często pstrykałyśmy sweet focie i szłyśmy do szkoły. Przy wejściu po wpłaceniu zazwczyaj 3 zł. otrzymywałyśmy na rękę wielką pieczątkę, której nigdy nie dało się domyć i wkraczałyśmy na parkiet. Jak to zwkle bywa oczywiście wszyscy podpierali ściany i nikt nie miał odwagi wyjść pierwszy na środek. Często to właśnie my byłyśmy pierwsze i potem inni szli w nasze ślady. I zaczynała się zabawa na całego. Bez picia jakichkolwiek trunków alkoholowych, bez palenia, bez chowania się w jakieś dziwaczne miejsca, żeby się napić/zapalić i żeby nauczyciele nie zobaczyli. Bez tego wszystkiego też jakoś świetnie się bawiliśmy przy piosenkach Feel'a, Bushuntera i naszej ulubionej piosence "Całuj mnie". Jedynym "przestępstwem" jakie często było popełniane był brak zmiennego obuwia. Uwielbiałam te dyskoteki i nigdy żadnej nie opuściłam. Okropnie tęsknie za tymi beztroskimi latami. Chciałabym do nich wrócić..

22 czerwca 2011

Holiday


No i nadszedł ten długo wyczekiwany, wspaniały dzień rozpoczęcia wakacji. W ogóle tego nie czuję, ale dobrze mi z tą myślą, że koniec wstawania i nauki.
Pamiętam jak dziś jak w tamtym roku po zakończeniu siedziałam i pisałam notkę, a za oknem lał deszcz a tu już koniec kolejnego roku. Muszę porządnie wypocząć, bo w przyszłym roku kupa roboty.
Poza morzem planów brak, ale coś na pewno przybędzie. Nie zabraknie oczywiście sesji, roweru, codziennych ćwiczeń, książek, filmów, pisania, lenistwa i szaleństwa. Oby tylko pogoda dopisała, bo prognozy nie są zbyt dobre. Pożyjemy, zobaczymy :)

Czy widzisz, czy widzisz coś złego w tym?

14 czerwca 2011

Happiness

Lubię takie dni jak ten, gdy wstając niewyspana o 7 rano myślę sobie, że jeszcze tylko 5 dni i będę mogła spać do woli :) Już nie mogę się doczekać. I nic i nikt (nawet pewien, grzecznie mówiąc debil, który od paru dni podnosi mi ciśnienie) nie odbierze mi tej ogromnej radości :) :) :)

24 maja 2011

Wycieczkowo




Wczorajsza wycieczka zbytnio mnie nie zachwyciła, ale przynajmniej nie trzeba było iść do szkoły i można było trochę się pośmiać z ludźmi. Sam Kazimierz też nie wzbudził jakiś większych emocji - miasto jak miasto tylko że z rynkiem. Trochę przereklamowane to miejsce moim zdaniem. Kraków jest o wieeeele ładniejszy ;) No ale nie będę się teraz nas tym rozwodzić.
Zostawiam was ze zdjęciem stateczku, które robiłam zasłaniając się przed srającymi mewami, które mnie oszczędziły,ale za to P. już nie ;)


20 maja 2011

Dzisiaj


Dzisiaj oto rozpoczął się sezon łowców piorunów. Niestety pierwszy dzień oczywiście nieudany poza jednym zdjęciem z mnóstwa, na którym widać tylko małego piorunka. Dobre i to.
Dzisiaj również rozpoczął się sezon wielkich upałów i mojego narzekania na mokrą bluzkę i nogi po powrocie ze szkoły.
Dzisiaj zaczęło się również ciężkie harowanko na morskiej sali w morskim klimacie.Ale to lubię.
Dzisiaj skończył się sprawdzianowy tydzień a zacznie się tydzień wycieczkowy. To też lubię, ale podobno w poniedziałek ma być brzydka pogoda, więc będzie dupa.
Ogólnie to mam jakiś mętlik w głowie i nie mam pojęcia, co piszę. Czekam na jutro, na sesję i na piknik i na relaks. Ach nie, sory, zapomniałam, że jutro koniec świata. Spoko, będę miałą sweet fotkę: "a takie z końca świata". Ciekawa jestem, ile końców świata jeszcze przeżyję ;)

Jakoś nie mogę przestać śpiewać myslovitz.

11 maja 2011

Ach, jak przyjemnie!


Wiosna w pełni, wszędzie zielono, na niebie żółto-niebiesko, w powietrzu woń kwitnących kwiatów, a na skórze powiew ciepłego wiaterku. Uwielbiam takie dni. Wreszcie mogę wyjść na balkon i siedzieć tam do upadłego, wygrzewając się w słońcu, które łaskocze mnie po całym ciele. Wreszcie mogę wyjść z domu zakładając tylko buty, a na przerwach między lekcjami zajadać się lodami z zielonej budki. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Tymczasem lecę pojeździć na rowerku. Na razie stacjonarnym, ale w końcu trzeba trochę poćwiczyć przed rozpoczęciem sezonu rowerowego :)
 

3 maja 2011

Majówka


Majówka właśnie dobiega końca pod znakiem śnieżycy. Myślałam, że śnieg w połowie października to jakiś nonsens, ale myliłam się - śnieg w maju to jakaś kompletna abstrakcja. Po dzisiejszym dniu już chyba nic dotyczącego pogody mnie nie zdziwi. Fajnie jakby jeszcze spadł śnieg w lipcu. Ha, to by było coś xD
Kontynuując temat majówki to spędziłam ją, można powiedzieć, aktywnie. 3 sesyjki w tym jedna skacząca, bardzo zabawna, w towarzystwie konia i wieży Eiffla, mnóstwo przerabiania no i też leniuchowania. Niestety jutro do szkoły i potem ani dnia wolnego. Ale to nic, jeszcze do końca maja trzeba się trochę pomęczyć, a potem już laba. Lubię to ;)






I lubię swoje nogi. I lubię takie wiosenne dni jak tamten z takimi fajnymi ludźmi ;)



20 kwietnia 2011

Niesprawiedliwość


Na tym świecie nie ma sprawiedliwości. Dlaczego odchodzą z niego młodzi ludzie, którzy mają przed sobą całe życie, którzy jeszcze prawie w ogóle go nie zasmakowali? Nie mogę tego w ogóle pojąć. O 10 modlisz się o zdrowie człowieka a 2 godziny później już nie żyje. Wszyscy po tym zdarzeniu zadają sobie teraz pytanie: czy Bóg w ogóle istnieje? Nawet ksiądz na pogrzebie powiedział to samo.
W sumie nadal nie mogę w to uwierzyć. Mimo że jej nie znałam to jej śmierć bardzo mnie poruszyła. O chorobie dowiedziała się 3 tygodnie przed śmiercią. Nic nie można było zrobić, bo była w krytycznym stanie i za późno wykryli tą chorobę. Nie mogę sobie wyobrazić, jak to jest wiedzieć, że niedługo umrzesz. Bo ona wiedziała. Przecież to jest okropne. Naprawdę, nie potrafię sobie tego wyobrazić, co ja bym zrobiła, gdybym była w jej sytuacji. Zdałam sobie sprawę, że przejmuję się jakimiś bzdetami a niektórzy w moim wieku walczą o życie albo czekają na śmierć. Kiedy umarła, była piękna pogoda. Pewnie widziała ją przez okno, o ile była w stanie. Co sobie wtedy myślała? Ja myślałabym, że zazdroszczę moim rówieśnikom tego, że mogą beztrosko chodzić sobie na spacery, kąpać się w słońcu i cieszyć się życiem bez problemów. Bo tak naprawdę większość naszych problemów to jakieś błahostki.
Wiem, że pytania typu: "czemu akurat ona?" nic nie dadzą, ale to pytanie samo się nasuwa. Dobrze się uczyła, pisała wiersze, była uśmiechnięta, pogodna. No i właśnie dlaczego ona? Niektórzy żyją, a chcą umrzeć, niektórzy żyją po 100 lat i nie umierają, inni sami sobie odbierają życie, a ci, którzy chcą żyć i mają cały życie przed sobą umierają. No i gdzie tu sprawiedliwość?...

7 kwietnia 2011

Just dance!


Była już kiedyś notka o jednej z moich pasji - pisaniu, a teraz czas na notkę o tańcu.
Zaczęło się jakieś 5 lat temu, ale w pewnym sensie towarzyszyło mi już o wiele wcześniej. Zawsze występowałam z dziewczynami na różnych "Mini Playback Show" itp. z układami tanecznymi wymyślonymi przez naszą choreografkę S., która pokazywała mi wszystkie kroki na pluszakach xD. Potem w 4 klasie zapisałam się na taniec towarzyski prowadzony w mojej szkole przez mojego nauczyciela. Nie traktowałam tego wtedy jakoś poważnie. W sumie nawet nie wiem, czemu się zapisałam. Chodziłam razem z 2 dziewczynami z klasy a potem wciągnęłyśmy w to jeszcze kilka innych. Nigdy nie miałam partnera, zresztą jak większość tańczących tam dziewczyn. Kiedyś miałam okazję go mieć i wystąpić z nim na 90-leciu szkoły, ale nie chciałam. Kompletnie nie wiem czemu. Byłam mała i głupia xD. Chociaż nie, miałam partnera. Był nim nasz trener, który zawsze, gdy pokazywał kroki robił to ze mną i potem jak już tańczyliśmy też często tańczył ze mną. Najbardziej lubiłam z nim śmigać walca ;) Potem zaczął prowadzić zajęcia ze swoją żoną. Ona często mnie chwaliła i musiałam pokazywać wszystkim jakiś krok, który  jej zdaniem świetnie tańczyłam. Ja tam nie wiedziałam, czy dobrze to robię, czy nie, po prostu sobie tańczyłam. Potem w 5 klasie jeszcze trochę tam tańczyłam, ale w końcu zrezygnowałam. I w sumie to trochę żałuję. Mimo to ciepło wspominam te zajęcia. Chciałam tam potem jeszcze wrócić, ale jakoś nie wypaliło. No i nastąpiła długa przerwa w mojej tanecznej "karierze". Zaczęło się wtedy You Can Dance i oglądałam wszystkie edycje z zapartym tchem i myślałam o tym, jak bardzo chciałabym tam kiedyś wystąpić, a wiem, że to nie będzie możliwe. Straciłam wtedy jakiekolwiek nadzieje. Do towarzyskiego nie chciałam wracać, bo zaczął mnie wtedy kręcić hip-hop i jazz, ale bardziej ten pierwszy, a niestety takich zajęć na tej wsi nie było. I wtedy w 6 klasie dowiedziałyśmy się z koleżanką, którą taniec kręcił podobnie jak mnie, że są zajęcia z hip-hopu. Poszłyśmy tam w grudniu i umówiłyśmy się z trenerem, że przyjdziemy w styczniu. No i nie przyszłyśmy. I znów okropnie żałowałam i po raz kolejny straciłam wszelakie nadzieje. Oglądałam ten You Can Dance i mogłam sobie tylko pomarzyć. Próbowałam uczyć się sama w domu z płyt, filmików itd., ale to było na nic. No i we wrześniu ubiegłego roku w naszej szkole wywieszono plakat z z informacją, że otwierają tutaj filię szkoły tańca z R. i że odbędą się zapisy na zajęcia hip-hopu. Pamiętam to jak dziś: stoimy z P. i K. przed tym plakatem, czytamy i cisza, którą przerywa głos P.: "Idziemy?". No i poszłyśmy, ale we dwie. Po pierwszych zajęciach byłam okropnie zadowolona i podniecona. Mówiłam sobie: "no to jeszcze nie wszystko stracone". I mówię sobie to do dziś. Mam nadzieję, że za jakieś parę/paręnaście lat będę świetną tancerką, będę jeździć na różne mistrzostwa itd., będę się rozwijać, jeździć na różne warsztaty no i przede wszystkim pójdę do You Can Dance ;) Mam nadzieję, że jeszcze wtedy będzie ten program, bo jak nie to się zabiję xD Wiem, że nie jestem najlepsza, że muszę się jeszcze mnóóóóstwo nauczyć, ale wytrwam i będę pracować. Mówią, że tylko 10% to talent, a reszta to ciężka praca, więc będę pracować. Bo naprawdę to kocham, kocham tańczyć. To mnie uszczęśliwia, sprawia, że jestem radosna. Czasami wieczorem, gdy siedzę już w łóżku i np. czytam, to gdy w radiu puszczą coś radosnego i wesołego to muszę wstać i sobie potańczyć. Często mam takie napady. Puszczam sobie coś i tańczę, tańczę, tańczę. I będę to robić jeszcze długo, długo i nic mi w tym nie przeszkodzi. Mam nadzieję...

A tak na marginesie to do dziś śledzę każdą edycję You Can Dance z zapartym tchem i zawsze nie mogę się doczekać na kolejny odcinek. To jeden z nielicznych programów, które wprost ubóstwiam xD

26 marca 2011

Pożegnanie Mistrza


Oglądając jeszcze kilkanaście minut temu pożegnanie Małysza z oczu wypłynęło mi kilka bardzo szczerych łez. Łez smutku i żalu, że już nigdy nie będzie można pojechać "na Małysza", wdmuchiwać całe powietrze z płuc do trąbki podczas Jego lotów, krzyczeć "Leć Adam, leć"... Tak okropnie żałuję, że nie było tam nas w tym roku, kiedy wygrał, że nie byłam tam więcej razy i że nie byłam nigdy podczas skoków tam w środku, tylko przed skocznią. Z tamtych wyjazdów mam naprawdę wspaniałe, jedne z najlepszych wspomnień. Gdy przypominam sobie tą atmosferę, ogłuszający dźwięk trąbek, opatulanie się biało-czerwonymi szalikami i czapkami, drogę na skocznię i gubienie się w lesie, okropny mróz szczypiący w nosy i stopy,  rozgrzewający taniec do tej piosenki, która zawsze będzie mi się kojarzyć ze skokami, chodzenie po herbatę, bigos itp. do pobliskiego stoiska z jedzeniem, czekanie w kilometrowej kolejce do łazienki, drogę powrotną przez zalane kibicami Krupówki, gubienie się w uliczkach Zakopanego, rozgrzewanie się w domu no i oczywiście Lipki i nasze narciarskie początki. Tyle tego jest...
Teraz można już tylko wspominać i mieć nadzieję, że może Małyszomanię zastąpi Stochomania... :)

A dziś nucę sobie najnowszy Myslovitz.

12 marca 2011

Wiosna, ach, to ty!

Nareszcie przyszła wiosna! Dziś chyba każdy z tego powodu ma dobry humor. Ja również. Wspaniale się złożyło, bo właśnie dziś byłam na "konkursowej sesji". Było bardzo sympatycznie. Odwiedziłam wiele miejsc, w których nigdy nie byłam, a które są bardzo ładne, przy okazji oczywiście zwiedziłam pobliską galerię i nabyłam upragnione spodnie (a co, trzeba dziadka wykorzystać! xD), potem jeszcze skonsumowałam pizzę no i oczywiście nabyłam kolejną ramkę do kolekcji, w której znalazło się zdjęcie K., S. i O. zrobione 4 lata temu w Krynicy Górskiej podczas wchodzenia na Górę Parkową ;) Było okropnie gorąco, normalnie jak w lato, ale wolałam nie przesadzać ze zdejmowaniem odzienia wierzchniego, bo nie chcę być chora.

Nie przypuszczałam, że K. to takie ładne miasto. Jeżdżę tam tyle razy, a nigdy nie widziałam tych miejsc, w których dziś byłam. Kurde no, dlaczego mój tata nie chciał tam zamieszkać tylko tutaj w tej dziurze?... No ale mieszkać i tak mam gdzie, jakbym ewentualnie się tam chciała przeprowadzić, więc nie ma problemu. Szkoda tylko, że nie ma tam UJ. Wtedy na pewno bym tam zamieszkała ;)

A wracając do zdjęć to myślałam, że nie zdołam wybrać jednego z tylu zdjęć na konkurs, ale po niezbyt długich analizach i kilku przeróbkach wybrałam jedno, które było najładniejsze i najlepsze ze wszystkich (reszta albo była beznadziejna albo na pewno by nie wygrała konkursu).Nie sądzę, że wygram, ale spróbować zawsze można, no nie? W sumie nie chodzi mi o wygraną tylko o 6 z plastyki i mam nadzieję, że ją dostanę ;)

Co poza tym? Biorę udział w jakimś konkursie literackim, którego tematem jest książka, która odmieniła moje życie (stwierdziłam, że jeszcze takowa się nie zdarzyła w moim życiu, więc nie wiem, co ja tam napiszę xD, w szkole odgrywam ostatnio nową rolę: fryzjerki, intensywnie, codziennie ćwiczę no i duuużo czytam. Także leci powolutku i oby do wakacji, no nie? :)

25 lutego 2011

Słów kilka o wsi


Ostatnio wracając ze szkoły myślałam sobie, że fajnie byłoby mieszkać na wsi. Ale nie tej współczesnej tylko takiej sprzed jakiś 20 lat. Wiem, to dziwne, ale chciałabym zasmakować życia na takiej prawdziwej wsi, co zapewne nigdy nie będzie mi dane, bo ówczesne wsie to już w sumie nie wsie. Mało kto ma teraz konia albo krowę, kury też coraz rzadziej się widuje, dzieci nie biegają po całej wsi bawiąc się w najróżniejsze zabawy, bo siedzą przed komputerem, często przejeżdżające samochody zakłócają ciszę i zanieczyszczają powietrze. Po prostu nie ma już takiego wiejskiego klimatu jak choćby nawet 20/30 lat temu. Wszystko wypiera technologia, chęć życia jak ludzie w miastach.
Dużo osób z mojej rodziny mieszka na wsi, ale ja jeżdżę na wieś tylko do prababci. I jest/była to taka prawdziwa wieś. Pamiętam jak jakieś 10 lat temu przyjeżdżaliśmy tam w odwiedziny. Jeszcze wtedy dom był pełen dzieci, które teraz są już dorosłe i mają swoje dzieci. Agnieszka zabierała mnie na spacery, szliśmy na pastwisko po krowę, której się bałam, karmiliśmy kury, świnie, zbieraliśmy jabłka i wiśnie z drzew, jedliśmy bułki z pieca. Pamiętam ten dom, ten tłok, śmiech, gwar, rozmowy. Teraz wszystko jest inne. W domu zostały tylko 4 osoby, wszyscy powyjeżdżali, pradziadek zmarł,  sam dom przeszedł gruntowny remont, nie ma już krów, nie ma pieca, tak jak mówiłam, nie ma wiejskiego klimatu. A ja właśnie taki klimat chciałabym kiedyś poczuć. Chciałabym zamieszkać choć na trochę na wsi, budzić się wraz z pianiem koguta, wydoić krowę, zjeść swojskie bułki z mlekiem od krowy, nakarmić zwierzęta, iść popracować na pole, pojeździć traktorem, pobiegać z dziećmi po wsi, od rana do wieczora być na dworzu, spać na sianie w stodole. Chciałabym żyć tak jak prawdziwi wiejscy ludzie.
W sumie to nie myślałam o tym tylko niedawno wracając ze szkoły. Taka myśl i swego rodzaju tęsknota pojawia się zawsze, gdy rodzice opowiadają mi jakieś historie z czasów swojego dzieciństwa. Mój tata mieszkał na wsi, moja mama każde wakacje spędzała u swojej babci na wyżej wymienionej wsi, więc opowieści mają dużo. I właśnie zawsze, gdy ich słucham wyobrażam sobie to wszystko i żałuję, że nigdy tego nie zaznam. A rodzice jak na złość jeszcze ciągle mówią: "wtedy to było życie..." albo "dzieciństwo na wsi to najlepsze co może być". No tak, to jest najlepsze dzieciństwo, ale czy to moja wina, że ja takiego nie miałam? Sto razy bardziej wolałabym spędzić dzieciństwo na wsi no ale cóż... Do dziś żałuję, że moi dziadkowie wyprowadzili się z tej leśniczówki, bo wtedy zapewne też każde wakacje spędzałabym na wsi i mogłabym zaznać wszystkich wymienionych wyżej rzeczy.
Może kiedyś kupię sobie domek na wsi, zwierzęta, zbuduję oborę i stodołę i będę sobie tam mieszkać w ciszy i w spokoju? Chociaż nie wiem, czy potrafiłabym. Wychowałam się w mieście, więc chyba trochę trudno byłoby mi zamieszkać na wsi. Ale pewnie z czasem bym się przyzwyczaiła. Tylko pozostaje jeszcze jedna kwestia: czy gdziekolwiek znajdę jeszcze taką prawdziwą wieś " z krwi i kości"?...

I won't ever be your cornerstone...

14 lutego 2011

Walentynkowy szał pał


Ferie niestety dobiegły końca, wracamy do szarej rzeczywistości. No, może akurat dzisiaj nie szarej tylko czerwonej i różowej. Kompletnie nie rozumiem fenomenu tego głupiego święta. Te wszystkie serduszka, misie, róże i inne duperele, które są w każdym sklepie/kiosku i w jeszcze innych miejscach. I te głupie poczty walentynkowe w szkole i jeszcze głupsi chłopaki, którzy wypisują walentynki dla klasowych kujonów od jakiejś szkolnej "piękności"... Jak kochasz to kochaj cały rok a nie tylko 14 lutego. Jedyne co mi się dziś spodobało to świnia z ciasta, na której widniał napis: "Nie kocham cię" xD. No ale cóż, wszystko, co przybywa do nas z Ameryki staje się popularne. Może jeszcze niedługo (ku radości moich 2 koleżanek i kolegi z klasy) przyjmie się u nas na stałe Halloween? O nie, co za dużo to niezdrowo.
Mimo że szkoła z powrotem zawitała w moim "grafiku" to jakoś za bardzo sobie tego do serca nie wzięłam. Nawet nie zajrzałam do książek. Szczerze mówiąc nie mam w ogóle ochoty się uczyć. Wolę poczytać, posłuchać muzyki, posiedzieć na kompie i pooglądać TV. A nauka sobie trochę poczeka. Musi się za mną stęsknić ;)

4 lutego 2011

Narty, stoki i inne wyjazdowe wspomnienia


Pełna radości, nowych wspomnień i wielu bolących miejsc wróciłam z narciarskiego wypadu do Białki Tatrzańskiej. To były bardzo aktywne, ciekawe i pełne wrażeń dni. Zaczynając od mojego "skoku Małysza" i nart na snowtubingu, nocnych rozmowach i ciągłym słuchaniu o tym, aby posprzątać kończąc. Poprawiliśmy wszyscy nasze narciarskie umiejętności, zebraliśmy mnóstwo karnetów, jeździliśmy na paru stokach i wszystkie narty jak i kończyny dolne lub górne nie zostały uszkodzone. Zdobyliśmy nawet "biegun północny" ;) Po narciarskich szaleństwach przemierzaliśmy Białkę w poszukiwaniu różnorodnych karczm (a raczej karcm), restauracji, barów i "szałasów". A wieczorem przychodził czas na nasze wieczorne fakty, sport i pogodę nadawaną z balkonu ;) W innych miejscach też odbywały się relacje na żywo, ale nie tak często jak w domu. Ponadto byliśmy w sklepie, do którego prowadził labirynt, spotkaliśmy instruktorów-gejosów, jeździliśmy w 6 w samochodzie i nie mieściła mi się głowa, otrzymywaliśmy mnóstwo gratisowych wjazdów od pana, który miał świetny śmiech i non stop się śmiał, Karolina nie była w XVIII w., rozerwały nam się spodnie w dziwnym miejscu, śmialiśmy się z pani w różowym, a pies ADHD-owiec ciągle reagował na nas przeraźliwym szczekaniem. O tak, uwielbiam nasze wyjazdy :)

Dziś polecać piosenek nie będę, aczkolwiek mam taką chęć napisać tu hit naszego wyjazdu, a niestety nie mogę tego zrobić ;)

21 stycznia 2011

Małyszomania


Gdy kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że w tym roku nie jedziemy do Zakopca ale za to na narty to ucieszyłam się. Jednak kiedy wczoraj usłyszałam w radiu o skoczni, o Małyszu, o tłumie ludzi na Krupówkach to tak bardzo za tym zatęskniłam. A jeszcze jak dowiedziałam się, że Małysz wygrał to myślałam, że nie wytrzymam. Kurde no, nie mógł wygrać w tmatym roku?! Najbardziej zatęskniłam za tą cudowną atmosferą, za tym krupówkowym biało-czerwonym pochodem, za oglądaniem skoków z naszej ławeczki, za oscypkiem z żurawiną z pobliskiego grillowego "baru", przy którym można się było zagrzać, za tym przeraźliwie głośnym dźwiękiem trąbek, które wariowały, gdy skakał Adam i za mnóstwem innych rzeczy z tym związanych.
Dlaczego mnie tam nie ma? :(

20 stycznia 2011

Co nieco o kolędzie


Wczorajsza wizyta księdza (na szczęście nie proboszcza) przebiegła bez zbędnych rewelacji, ale oczywiście z dwugodzinnym wyczekiwaniem.No żeby człowiek nie mógł spędzić trochę czasu nad jakże znienawidzoną książką od historii, bo trzeba stać w oknie i księdza wypatrywać. Powiedziałam, że nie mam zamiaru. Przyjdzie, to przyjdzie. Ominie nas - jeszcze lepiej. Oczywiście przedtem jeszcze trzeba wysprzątać cały pokój (jakby ksiądz chodził po całym mieszkaniu) i przy tym pokłócić się  z mamą. Do tego jeszcze przygotowanie jakże zacnej ćwiczeniówki od religii i zmazanie cennych arcydzieł z tylnej okładki. Po dwugodzinnym wyglądaniu i nasłuchiwaniu mojej mamy, z paniką oznajmiła, że jest już u sąsiada i wezwała domowników na zbiórkę przy drzwiach. Stać pół godziny również nie miałam zamiaru, więc rozłożyłam się na kanapie. Mama wydała kolejny rozkaz - ma być kompletna cisza, bo trzeba słuchać, kiedy trzasną drzwi u sąsiada. No to trzasnęły i ksiądz udał się na nasze piętro. Stał przed drzwiami sąsiadki, która księdza nie przyjmuje  i skrzętnie coś notował, w związku z czym powstał kolejny atak paniki, że może on czeka, żebyśmy otworzyli mu sami drzwi. Jednak wkrótce sam zapukał. Przygotowałam więc mój sztuczny uśmiech nr. 2 i ksiądz znalazł się w pokoju. "Niech będzie pochwalony, na wieki wieków, och, cała rodzina w komplecie, jak fajnie, o, i nawet zeszyty przygotowane (uśmiechy), pomódlmy się". No to się modlimy, zostajemy pokropieni wodą z kranu (mamie oczywiście wstyd było mówić, że woda nie poświęcona. A co to za różnica to ja nie wiem) i siadamy. Zajęłam bezpieczną pozycję na łóżku, tuż za zadkiem księdza i oglądam wszystko od tyłu. Wziął się za zeszyt Mateusza. "Jaki ładny zeszyt, o , i 6 z testu, o czym był ten test?". Brat jakże dumny ze swej oceny równie dumnym głosem odpowiada: "Z tajemnic różańca, ile ksiąg ma Stary i Nowy Testament, opisać 2 przypowieści, narysować jedną". "O, to poważny test, także gratulacje." A potem stara śpiewka: "Ile masz lat? O, to za rok bierzmowanie. (To akurat tylko do mnie xD) Do której klasy chodzisz? Do której szkoły? Kto cię uczy religii? Państwo nadal oczywiście pracują? (Tu następuje rozmowa właśnie o pracy), potem kopertka i sztucznie zaskoczony ksiądz: och, Bóg zapłać. Potem cukiereczki (a raczej jeden cukierek, a zawsze były przynajmniej 2. Za tą kopertę powinno się należeć). Na koniec: żyjcie z Bogiem itp., niech będzie pochwalony, na wieki wieków. Koniec. Pędem skoczyłam zdjąć wreszcie te dżinsy i poleciałam robić kanapki, bo skręcało mnie już z głodu, bo oczywiście nie mogłam sobie zrobić kanapki, bo w każdej chwilii ksiądz mógł przyjść. Tak szczerze, to, podobnie jak wiele osób, zastanwiam się, po co ta kolęda w ogóle jest. Chyba rzeczywiście tylko dla koperty, sprawdzenia zeszytów od religii, uzupełnienia akt i zadania tych samych pytań co rok temu i dwa lata i trzy i dziesięć. A, no i jeszcze dla pokazania, jakim to się jest wielkim katolikiem (dziwię się, że moja mama nie bała się powiedzieć, że chodzimy do innej parafii). No ale cóż, tak to jest i nic się nie poradzi...


19 stycznia 2011

Książki i inne sprawy


Ależ się zapuściłam w dodawaniu notek. Trzeba więc to nadrobić, tym bardziej, że ostatnią notkę napisałam w tamtym roku xD
Tak więc wszystko sobie powolutku leci, oczywiście wielkie odliczanie do ferii i do wyjazdu, zamieszania związane z końcem semestru, okropny leń i brak chęci do nauki. Oprócz tego oczywiście dużo muzyki i, uwaga!, dużo książek. Okropnie naszło mnie na czytanie książek. Ostatnio sięgałam tylko po lektury (które są nie do zniesienia i które powinny być tłumaczone z polskiego na polski), ale teraz ostro biorę się za czytanie. Jak narazie odświeżam stare książki, które lubię bądź nie w ogóle nie pamiętam. Chciałabym przeczytać tak mnóstwo książek, których i tak zapewne nie przeczytam, bo wyposażenie bibliotek w moim "mieście" jest po prostu poniżej krytyki. W weekend "pochłonęłam" "My, dzieci z dworca zoo" i przez ostatnie dni nadal jeszcze ją przeżywałam. Już dawno miałam ją przeczytać, ale oczywiście nie było czasu. Chwilami musiałam robić przerwy, bo miałam ochotę się zrzygać, ale poza tym strasznie mi się podobała i nieźle mną wstrząsnęła.
A co poza tym? Miałam wczoraj cudowny sen, muszę się zabrać za napisanie czegokolwiek w książce oraz w dzienniku wspomnień, bo też ogromnie się zapuściłam, przydałoby się też w końcu przeczytać tego okropnego "Pana Tadeusza", a, no i jeszcze chciałabym wreszcie przejść na tą dietę (czego nie mogę zrobić od wakacji, chociaż wtedy nie było jeszcze tak źle..). Mam tyle do zrobienia... W ogóle to nie wiem, po co tu o tym piszę, no ale ok xD

Nie, nie, nie
Nie to nie
Mówię nie, gdy myślę nie