21 stycznia 2011

Małyszomania


Gdy kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że w tym roku nie jedziemy do Zakopca ale za to na narty to ucieszyłam się. Jednak kiedy wczoraj usłyszałam w radiu o skoczni, o Małyszu, o tłumie ludzi na Krupówkach to tak bardzo za tym zatęskniłam. A jeszcze jak dowiedziałam się, że Małysz wygrał to myślałam, że nie wytrzymam. Kurde no, nie mógł wygrać w tmatym roku?! Najbardziej zatęskniłam za tą cudowną atmosferą, za tym krupówkowym biało-czerwonym pochodem, za oglądaniem skoków z naszej ławeczki, za oscypkiem z żurawiną z pobliskiego grillowego "baru", przy którym można się było zagrzać, za tym przeraźliwie głośnym dźwiękiem trąbek, które wariowały, gdy skakał Adam i za mnóstwem innych rzeczy z tym związanych.
Dlaczego mnie tam nie ma? :(

20 stycznia 2011

Co nieco o kolędzie


Wczorajsza wizyta księdza (na szczęście nie proboszcza) przebiegła bez zbędnych rewelacji, ale oczywiście z dwugodzinnym wyczekiwaniem.No żeby człowiek nie mógł spędzić trochę czasu nad jakże znienawidzoną książką od historii, bo trzeba stać w oknie i księdza wypatrywać. Powiedziałam, że nie mam zamiaru. Przyjdzie, to przyjdzie. Ominie nas - jeszcze lepiej. Oczywiście przedtem jeszcze trzeba wysprzątać cały pokój (jakby ksiądz chodził po całym mieszkaniu) i przy tym pokłócić się  z mamą. Do tego jeszcze przygotowanie jakże zacnej ćwiczeniówki od religii i zmazanie cennych arcydzieł z tylnej okładki. Po dwugodzinnym wyglądaniu i nasłuchiwaniu mojej mamy, z paniką oznajmiła, że jest już u sąsiada i wezwała domowników na zbiórkę przy drzwiach. Stać pół godziny również nie miałam zamiaru, więc rozłożyłam się na kanapie. Mama wydała kolejny rozkaz - ma być kompletna cisza, bo trzeba słuchać, kiedy trzasną drzwi u sąsiada. No to trzasnęły i ksiądz udał się na nasze piętro. Stał przed drzwiami sąsiadki, która księdza nie przyjmuje  i skrzętnie coś notował, w związku z czym powstał kolejny atak paniki, że może on czeka, żebyśmy otworzyli mu sami drzwi. Jednak wkrótce sam zapukał. Przygotowałam więc mój sztuczny uśmiech nr. 2 i ksiądz znalazł się w pokoju. "Niech będzie pochwalony, na wieki wieków, och, cała rodzina w komplecie, jak fajnie, o, i nawet zeszyty przygotowane (uśmiechy), pomódlmy się". No to się modlimy, zostajemy pokropieni wodą z kranu (mamie oczywiście wstyd było mówić, że woda nie poświęcona. A co to za różnica to ja nie wiem) i siadamy. Zajęłam bezpieczną pozycję na łóżku, tuż za zadkiem księdza i oglądam wszystko od tyłu. Wziął się za zeszyt Mateusza. "Jaki ładny zeszyt, o , i 6 z testu, o czym był ten test?". Brat jakże dumny ze swej oceny równie dumnym głosem odpowiada: "Z tajemnic różańca, ile ksiąg ma Stary i Nowy Testament, opisać 2 przypowieści, narysować jedną". "O, to poważny test, także gratulacje." A potem stara śpiewka: "Ile masz lat? O, to za rok bierzmowanie. (To akurat tylko do mnie xD) Do której klasy chodzisz? Do której szkoły? Kto cię uczy religii? Państwo nadal oczywiście pracują? (Tu następuje rozmowa właśnie o pracy), potem kopertka i sztucznie zaskoczony ksiądz: och, Bóg zapłać. Potem cukiereczki (a raczej jeden cukierek, a zawsze były przynajmniej 2. Za tą kopertę powinno się należeć). Na koniec: żyjcie z Bogiem itp., niech będzie pochwalony, na wieki wieków. Koniec. Pędem skoczyłam zdjąć wreszcie te dżinsy i poleciałam robić kanapki, bo skręcało mnie już z głodu, bo oczywiście nie mogłam sobie zrobić kanapki, bo w każdej chwilii ksiądz mógł przyjść. Tak szczerze, to, podobnie jak wiele osób, zastanwiam się, po co ta kolęda w ogóle jest. Chyba rzeczywiście tylko dla koperty, sprawdzenia zeszytów od religii, uzupełnienia akt i zadania tych samych pytań co rok temu i dwa lata i trzy i dziesięć. A, no i jeszcze dla pokazania, jakim to się jest wielkim katolikiem (dziwię się, że moja mama nie bała się powiedzieć, że chodzimy do innej parafii). No ale cóż, tak to jest i nic się nie poradzi...


19 stycznia 2011

Książki i inne sprawy


Ależ się zapuściłam w dodawaniu notek. Trzeba więc to nadrobić, tym bardziej, że ostatnią notkę napisałam w tamtym roku xD
Tak więc wszystko sobie powolutku leci, oczywiście wielkie odliczanie do ferii i do wyjazdu, zamieszania związane z końcem semestru, okropny leń i brak chęci do nauki. Oprócz tego oczywiście dużo muzyki i, uwaga!, dużo książek. Okropnie naszło mnie na czytanie książek. Ostatnio sięgałam tylko po lektury (które są nie do zniesienia i które powinny być tłumaczone z polskiego na polski), ale teraz ostro biorę się za czytanie. Jak narazie odświeżam stare książki, które lubię bądź nie w ogóle nie pamiętam. Chciałabym przeczytać tak mnóstwo książek, których i tak zapewne nie przeczytam, bo wyposażenie bibliotek w moim "mieście" jest po prostu poniżej krytyki. W weekend "pochłonęłam" "My, dzieci z dworca zoo" i przez ostatnie dni nadal jeszcze ją przeżywałam. Już dawno miałam ją przeczytać, ale oczywiście nie było czasu. Chwilami musiałam robić przerwy, bo miałam ochotę się zrzygać, ale poza tym strasznie mi się podobała i nieźle mną wstrząsnęła.
A co poza tym? Miałam wczoraj cudowny sen, muszę się zabrać za napisanie czegokolwiek w książce oraz w dzienniku wspomnień, bo też ogromnie się zapuściłam, przydałoby się też w końcu przeczytać tego okropnego "Pana Tadeusza", a, no i jeszcze chciałabym wreszcie przejść na tą dietę (czego nie mogę zrobić od wakacji, chociaż wtedy nie było jeszcze tak źle..). Mam tyle do zrobienia... W ogóle to nie wiem, po co tu o tym piszę, no ale ok xD

Nie, nie, nie
Nie to nie
Mówię nie, gdy myślę nie