26 marca 2011

Pożegnanie Mistrza


Oglądając jeszcze kilkanaście minut temu pożegnanie Małysza z oczu wypłynęło mi kilka bardzo szczerych łez. Łez smutku i żalu, że już nigdy nie będzie można pojechać "na Małysza", wdmuchiwać całe powietrze z płuc do trąbki podczas Jego lotów, krzyczeć "Leć Adam, leć"... Tak okropnie żałuję, że nie było tam nas w tym roku, kiedy wygrał, że nie byłam tam więcej razy i że nie byłam nigdy podczas skoków tam w środku, tylko przed skocznią. Z tamtych wyjazdów mam naprawdę wspaniałe, jedne z najlepszych wspomnień. Gdy przypominam sobie tą atmosferę, ogłuszający dźwięk trąbek, opatulanie się biało-czerwonymi szalikami i czapkami, drogę na skocznię i gubienie się w lesie, okropny mróz szczypiący w nosy i stopy,  rozgrzewający taniec do tej piosenki, która zawsze będzie mi się kojarzyć ze skokami, chodzenie po herbatę, bigos itp. do pobliskiego stoiska z jedzeniem, czekanie w kilometrowej kolejce do łazienki, drogę powrotną przez zalane kibicami Krupówki, gubienie się w uliczkach Zakopanego, rozgrzewanie się w domu no i oczywiście Lipki i nasze narciarskie początki. Tyle tego jest...
Teraz można już tylko wspominać i mieć nadzieję, że może Małyszomanię zastąpi Stochomania... :)

A dziś nucę sobie najnowszy Myslovitz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz